news archive 2012:11-19

pl
Euforia na Wall Street
Inwestorzy są coraz bardziej przekonani, że w Kongresie dojdzie do porozumienia w sprawie budżetu USA. Optymizm odbija się na notowaniach
2012-11-19 22:06:00 parkiet.com.pl

Przemoc wobec dzieci | Nie bić? A dlaczego?
78 proc. Polaków wie, że bicie dzieci jest niezgodne z prawem. Równocześnie 68 proc. uważa, że w pewnych sytuacjach można dać klapsa – takie wyniki badań TNS OBOP przedstawił rzecznik praw dziecka Marek Michalak.
2012-11-19 21:30:00 polityka.pl

Informacja o tramwajach wróciła na tablice
W poniedziałek znów zaczęły działać tablice wyświetlające czas do przyjazdu tramwaju. Tramwaje Warszawskie na razie testują system. Potrwać ma to do końca roku
2012-11-19 21:25:00 zyciewarszawy.pl

Zawieszenie członków zarządu Rafako – możliwe czy nie?
Kolejny odcinek sporu pomiędzy producentem kotłów a jego największym akcjonariuszem – grupą PBG. Dwuwładza w Rafako?
2012-11-19 18:40:00 parkiet.com.pl

Bronisław Wildstein: cośmy zrobili z tą wolnością
- Jestem rozczarowany rzeczywistością polską. Gdy patrzę na to, jaka ona mi się imaginowała, ta Polska bez komunistów, ta wolna Polska. To, co zrobiliśmy z wolnością bardzo mnie rozczarowało - wyznaje w rozmowie z Sylwestrem Latkowskim Bronisław Wildstein, publicysta, dziennikarz i pisarz, były prezes TVP.

2012-11-19 17:36:55 wprost.pl

Olewnik przeprosi Rutkowskiego. "Koniec mitu świętej krowy"
Włodzimierz Olewnik jest winny pomówienia detektywa Krzysztofa Rutkowskiego - uznał Sąd Rejonowy w Płocku. Jednocześnie - ze względu na znikomą szkodliwość czynu - sprawa została umorzona. - Jestem zadowolony z takiego wyroku - stwierdził Krzysztof Rutkowski. - Pokazał on, że Olewnik nie jest świętą krową. Być może ta decyzja zachęci innych, żeby poszli w moje ślady - dodał.
Włodzimierz Olewnik i Krzysztof Rutkowski (fot. Wprost)
2012-11-19 15:14:44 wprost.pl

Gwiazdowski: Opłaty za płatności kartami. Walczą o obniżkę, załatwią podwyżkę
Prawo Murphy’ego, że „jak coś może pójść źle to na pewno pójdzie” sprawdza się po raz kolejny. Dwa lata temu rozmawiałem z Fundacją Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego na temat sytuacji na rynku płatności bezgotówkowych i horrendalnie wysokich cen obsługi systemu – a dokładniej opłaty interchange, która w Polsce jest najwyższa w Europie! Banki – jak na [...]
2012-11-19 14:17:55 nczas.com

Piński: Skok PO na państwową kasę. Premier chce zastawić resztki polskiego majątku
Tusk obiecał wydać „700-800” mld zł w ciągu ośmiu-dziesięciu lat. I to będzie cud gospodarczy. Pieniądze na ten cel mają pochodzić ze specjalnie utworzonej spółki Inwestycje Polskie, do której trafią znajdujące się w rękach skarbu państwa akcje firm. „Operatorem” tego przedsięwzięcia ma być państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK).
2012-11-19 13:44:25 nczas.com

Siódmy zmysł widza - rozmowa z Tadeuszem Słobodziankiem

Więcej ludzi chce dziś robić teatr, niż go oglądaćTadeusz Słobodzianek – ur. w 1955 r. w Jenisejsku, dramatopisarz, krytyk i reżyser. Za sztukę „Nasza klasa”, która odniosła światowy sukces, otrzymał nagrodę Nike. Był związany z Teatrem Wierszalin i Teatrem Nowym w Łodzi. Przez wiele lat kierował Laboratorium Dramatu, następnie także Teatrem na Woli. Mówi się, że wstrząsnął warszawskim środowiskiem teatralnym. W kuluarach nazywany jest carem Slobodanem. Obecnie pełni funkcję dyrektora Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy. Wykładał też sztukę dialogu w Laboratorium Reportażuna Wydziale Dziennikarstwa UW.Rozmawia Bronisław TumiłowiczCzym jest dla pana teatr? Świątynią sztuki, w której publiczność wierzy we wszystko, czy zwierciadłem naszych win i niedoskonałości?– Może być jednym i drugim, bo podobnie jak życie funkcjonuje w sprzecznościach i jest najlepszym instrumentem, by te sprzeczności badać. Teatr zawsze miał się najlepiej, gdy człowiek próbował zadać sobie pytanie, co nami kieruje: wolność czy przeznaczenie. Jeśli przyjrzymy się historii dramatu, od tragedii antycznej do XX-wiecznego dramatu absurdu, problem ten był zawsze dla teatru najważniejszy. Filozofowie dociekali, co nami rządzi, i zwykle wychodziło, że sprzeczności – z jednej strony możliwości wyboru, z drugiej – przeznaczenie, los, fatum.To już nie trzy teatry, którymi pan kieruje, ale niemal cztery, jeśli włączyć małą scenę w Dramatycznym. Każda będzie miała dyrektora albo kierownika? Myśli pan o rozbudowaniu struktury administracyjnej czy o jej skomasowaniu?– To bardzo ciekawe, jak Scena Przodownik, gdzie mieści się Laboratorium Dramatu, awansowała do rangi teatru. Jeszcze trzy lata temu w rankingach w ogóle nie była brana pod uwagę jako teatr, tylko jako niszowa piwnica. Rozumiem, że piszący o teatrze matematykę traktują jako pole kreacji. Potraktujmy więc matematykę jak matematykę i powiedzmy to wyraźnie raz na zawsze. Jest to połączenie dwóch teatrów o dwóch scenach, co daje jeden teatr i cztery sceny. Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy ze Sceną im. Gustawa Holoubka, ze Sceną na Woli im. Tadeusza Łomnickiego i Sceną Przodownik. Co do Małej Sceny w Teatrze Dramatycznym na czwartym piętrze, problem polega na tym, że ona wciąż nie jest do końca przygotowana do eksploatacji i za każdym razem powoduje bardzo wysokie koszty. Poprzedni dyrektor rozpoczął proces naprawczy tego stanu rzeczy, że tak się wyrażę, a ja chcę kontynuować. W fakcie, że Teatr Dramatyczny będzie miał jeden zespół artystyczny, techniczny i administracyjny oraz cztery sceny, nie ma nic szczególnego, jeżeli wziąć pod uwagę teatry na świecie, gdzie zdarzają się i takie, które mają pięć albo sześć scen, ale i w skali polskiej, gdzie teatry o trzech, czterech scenach to nic szokującego we Wrocławiu, w Krakowie czy nawet w Warszawie, dość wymienić Powszechny czy znakomicie prosperującą Rampę.Jakie są reakcje na te działania?– Sytuacja warszawskich teatrów bardzo się zmieniła w ostatnich latach, odkąd z jednej strony doszły do głosu teatry komercyjne, a z drugiej – pojawiły się liczne przedsięwzięcia tzw. performatywne, czyli rodzaj teatru polegający na tym, że „śpiewać każdy może”, o ile tylko potrafi to odpowiednio teoretycznie uzasadnić. Można więc zaryzykować tezę, że więcej jest chętnych do uprawiania teatru niż do jego oglądania. I nie ma tu z mojej strony żadnej złośliwości, liczebność warszawskiej publiczności jest ograniczona, bo to nie jest miasto jak 10-milionowy Londyn czy niemal czteromilionowy Berlin, gdzie, nawiasem mówiąc, działa o połowę mniej teatrów publicznych (w Londynie istnieją w ogóle tylko teatry działające w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego) i wszystkie są wypełnione widzami. Dziś w Warszawie trzeba sobie widzów wyrywać. Wydaje mi się więc, że zmniejszenie jednego bytu administracyjnego, de facto sprowadzające się do tego, że w Warszawie będzie nie o jedną scenę mniej, ale o jednego dyrektora, co, jak rozumiem, jest bardzo bolesne dla wielu moich kolegów, to krok we właściwym kierunku.PLANY, PROGRAMYNie obawia się pan, że program dla czterech scen teatralnych, z wieloma nowymi tytułami, z wyborem sztuk już istniejących i dalekosiężnymi planami na przyszłość, zostanie przystopowany cięciami finansowymi, jakim poddawana jest kultura w wielkim mieście?– To oczywiście plany maksimum. Zdaję sobie sprawę, że rzeczywistość je zweryfikuje. Już je zweryfikowała. Pierwsze projekty zderzyły się z krytycznym stanem finansowym. Przede wszystkim muszę wypełnić zobowiązania poprzedników i spłacić zaciągnięte długi.A konkretnie?– Musieliśmy znacznie ograniczyć wystawianie spektakli do końca roku, bo koszty ich eksploatacji przy minimalnym zainteresowaniu widowni stały się zagrożeniem dla podstawowego bytu pracowników teatru. Stanąłem przed dylematem: albo gramy i powiększamy dług, albo płacimy pensje. Z tej samej przyczyny nie ma mowy o nowych produkcjach, do których przymierzałem się jesienią. Pracujemy natomiast nad przygotowaniem działań w nowym roku budżetowym. Planujemy, reorganizujemy, zamawiamy nowe teksty i tłumaczenia, rozmawiamy z reżyserami, przygotowujemy Warszawskie Spotkania Teatralne. Bardzo się cieszę, że udało mi się pozyskać jako kuratorów dwie wybitne osobowości polskiego teatru. Kuratorem Małych Warszawskich Spotkań, nurtu poświęconego najciekawszym spektaklom dla dzieci, zgodził się zostać wybitny w tej dziedzinie specjalista, Marek Waszkiel, teatrolog, krytyk i były dyrektor teatru lalek. Z kolei kuratorem „dużych” spotkań, które ostatnio nieco ucierpiały na skutek fascynacji Agitpropem towarzysza Macieja Nowaka, zgodził się zostać Jacek Rakowiecki, teatrolog, dziennikarz, redaktor niezapomnianego „Foyer”, jeden z najbardziej niezależnych intelektualistów w Polsce.Wróćmy do planów. Czy proponując cykl tematyczny „Przewroty, rewolucje, wrzenia”, nie przewiduje pan nadchodzącego być może przewrotu społecznego? Pisze pan o terapeutyzowaniu lęków współczesności, ale może kryje się za tym ich podsycanie?– Nigdy nie byłem podpalaczem, nie mam więc potrzeby zamieniania się na starość w strażaka. Nie byłem rewolucjonistą, nie będę policjantem. Jako odbiorcę teatru fascynowało mnie wyczucie rzeczywistości, które miał Kazimierz Dejmek. Miałem też szczęście przyglądać się, jak pracuje, a zwłaszcza jak po premierze pilnuje swoich spektakli. On zwykle stał za kulisami i słuchał reakcji publiczności: gdzie się śmieje, gdzie klaszcze, gdzie milczy, a gdzie wieje od niej chłodem. Z tych reakcji Dejmek potrafił wnioskować, jakie procesy społeczne czy polityczne zachodzą, co się dzieje i co może się wydarzyć. W tym sensie sądził, że teatr może prowadzić dialog z rzeczywistością, która się rozgrywa poza teatrem, może ją badać i w jakiś sposób mieć na nią wpływ. Choć już w kwestii jej zmieniania był głębokim sceptykiem, zwłaszcza po okresie zaangażowania w socrealizm, które było bolesną lekcją, jak tzw. teatr zaangażowany łatwo może być manipulowany przez władzę i tak naprawdę staje się jedynie wentylem bezpieczeństwa, miejscem, gdzie można się wyszumieć i pozbyć wątpliwości, a nie spożytkować je do samorozwoju.CIOTKI REWOLUCJI I KRYTYKAPańska oferta dla władz miejscami wygląda jak manifest, tymczasem mieliśmy ostatnimi czasy kilka innych, np. dyrektora teatru z Legnicy żądającego opowiadania na scenie jakichś historii.– To, co jest w manifeście Jacka Głomba, czyli teza o opowiadaniu historii (lub, żeby być precyzyjnym, „historyj”), jest mi bliskie od ponad 20 lat. Większość moich sztuk nosi właśnie podtytuł „historia”, moją ambicją jest, aby były precyzyjnie skonstruowane i opowiadały rozmaite rzeczy w sposób zajmujący. Dobra dramaturgia to przecież nic innego jak umiejętność rozpisywania utworu literackiego w czasie i odnajdywania jego mocy emocjonalnej. Większość sztuk powstałych w Laboratorium Dramatu tym się kieruje, próbują być przemyślane i skonstruowane. Z drugiej strony nie zgadzam się, że postdramaturgia czy dekonstrukcja to chaos, burdel i syf toczący dzisiejszy teatr. Uważam, że – tak jak we wszystkim – ważna jest jakość, a nie teza. W dobrych sztukach opartych na dekonstrukcji zawsze jest ukryta jakaś konstrukcja, w postdramatyzmie musi być odniesienie do świadomości dramatu, a w opowiadanie historii w sposób alinearny jest wpisany kontekst linearny. Z badziewiem i beztalenciami możemy mieć do czynienia niezależnie od teorii narracji.Środowisko warszawskie szermowało hasłem, że teatr nie jest produktem, a widz nie jest klientem.– Manifest „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem” został oparty na nieprawdziwych, podyktowanych emocjami przesłankach, bo nic nie można poradzić na to, że demokratycznie wybrana władza ma prawo przynajmniej zastanawiać się, czy publiczne pieniądze wydawane na teatr mają jakiś związek z przychodzącą do teatru widownią czy odwrotnie, teatr ma służyć do samozaspokajania potrzeb artystów i jeszcze podatnik ma im za to drogo płacić. Trochę smutno było więc patrzeć na to, jak kilka zaprawionych w bojach ciotek rewolucji (proszę wyraźnie napisać, że powiedziałem ciotek, a nie ciot, bo pan Poniedziałek gotów mnie znów oskarżyć o homofobię) manipulowało młodymi ludźmi, którzy zawsze są gotowi w Polsce w imię ideałów pójść w papierowych hełmach na barykady, aby rozpalali ten ogień, z którego i tak kasztany miał zamiar wybrać kto inny.Paradoks tego manifestu polega na tym, że dzień jego ogłoszenia stał się w Polsce ostatnim dniem „teatralnego raju utraconego”, wszyscy zaczęli skwapliwie liczyć pieniądze, oglądać każdą złotówkę, a najgłośniej protestujący dolnośląscy dyrektorzy zatrudnili doradców finansowych i grzecznie współpracują z czarnym charakterem marszałkiem Mołoniem, który ich nawet chwali i pociesza. Słowem, rozpoczęła się wielka epoka racjonalizacji w polskim teatrze współczesnym.Przy okazji manifestu ujawniła się zupełnie niebywała korupcja części dziennikarzy teatralnych, którzy nagle okazali się kolegami artystów i w fakcie, że muszą ich oceniać i krytykować, a jednocześnie wspólnie z nimi ubiegają się o pieniądze i posady z tego samego publicznego źródła, nie widzą niczego niestosownego, nie mają żadnych wątpliwości moralnych na temat konfliktu interesów, zblatowania, niewiarygodności. Bardzo jestem ciekaw, jak to wszystko zweryfikuje się w teatrze w najbliższej przyszłości.jak zrozumieć publicznośćPan kiedyś też się zajmował krytyką teatralną.– Gdy zdecydowałem się przejść na drugą stronę barykady, definitywnie przestałem pisać, nie używałem potężnego organu, jakim był tygodnik, w którym pisałem, do krytykowania urzędników, by załatwić sobie albo kolegom rozmaite fuchy. A poza tym jako były krytyk z całą świadomością zdecydowałem się na przejście ścieżki zdrowia, którą mi urządzili z jednej strony dotąd przeze mnie krytykowani twórcy, z drugiej zaś – zawistni koledzy po fachu.Czyta pan chyba uważnie krytyki, które nie oszczędziły inauguracji pańskiej dyrekcji i premiery „Operetki” Gombrowicza. Dlaczego do inauguracji wybrał pan Wojciecha Kościelniaka? Czy nie było bezpieczniej samemu dać pokaz reżyserskiej maestrii?– Nad „Operetką” zaczęliśmy pracować w Teatrze na Woli wiosną, a później, kiedy zaczęło się to wszystko, razem z reżyserem zdecydowaliśmy, że w przestrzeni Teatru Dramatycznego przedstawienie będzie ciekawsze. Spektakl został wyprodukowany za pieniądze TNW, nikomu niczego nie odbieraliśmy w Teatrze Dramatycznym. Uprzedziłem zespół, że będziemy grali gościnne przedstawienie i że wejdzie ono do repertuaru, o ile utrzyma się z grania, a jeżeli nie, to nie. „Operetka” jednym się podoba, drugim mniej. Na pewno nie jest tak złym przedstawieniem, jak chcieliby ci, którzy nie zostawiają na niej suchej nitki. Mam jednak wrażenie, że recenzje mają coraz mniejszy wpływ na widzów, musimy walczyć o widownię w inny sposób. Ta walka, zapełnianie widowni, by spektakl mógł być grany, pasjonuje mnie teraz najbardziej. Ciekawi mnie zresztą w tej chwili coś, w czym nikt nie potrafi pomóc, co trzeba w jakiś sposób zdobyć samemu: doświadczenie w rozumieniu publiczności. Zauważyłem np., że widzowie w Warszawie mają siódmy zmysł, wyczuwają rzeczy wartościowe w każdym miejscu, nawet jeśli trzeba iść do niego kanałami, a w innych przypadkach, choćby czasopisma branżowe stawały na rzęsach, święty Boże nie pomoże.Jaka jest międzynarodowa pozycja polskiego dramatu? Europa ma czego od nas się uczyć?– Nie jest chyba najgorsza, skoro na całym świecie wychodzą liczne antologie polskiego dramatu. Znam zupełnie dobrą recepcję kilku sztuk z Laboratorium Dramatu, tłumaczonych i granych z powodzeniem. Najbardziej jestem kompetentny, jeśli chodzi o moje sztuki. „Nasza klasa” ma bardzo wiele tłumaczeń i jak dotąd kilkanaście realizacji na świecie, zapewne w najbliższym czasie będzie miała następne. Chętnie wystawiane są sztuki Doroty Masłowskiej. Summa summarum – chyba nie jest źle?Czy szkoła dramatu i Laboratorium Dramatu są rzeczywiście zapleczem wszystkich działań i czy dają gwarancję co do przyszłości polskiej sceny?– Tego nikt nie wie. Przyszłość pokaże. Czy będzie coś takiego jak polska szkoła dramatu? Pytanie, czy można nauczyć się pisać dramaty, nieco mnie już bawi. Czy można nauczyć się chirurgii? Malarstwa? Komponowania? Gry na fortepianie? Można, prawda? Czy do tego trzeba mieć talent? Jasne. Trzeba. Czy bez talentu można się uczyć? Albo z talentem się nie uczyć? Wszystko można. Tak się jednak składa, że ci, którzy mają talent, chcą się uczyć i uczą się, do czegoś w życiu dochodzą. A inni nie.Bronisław Tumiłowicz

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 26 November, 2012 - 00:31
Autor: 
Bronisław Tumiłowicz
Wydanie: 
Fotografia: 
Fot. Krzysztof Żuczkowski
Numer strony w magazynie: 
38

2012-11-19 12:33:36 przeglad-tygodnik.pl

Socjaliści – zapomniani i wykpiwani - rozmowa z prof. Michałem Śliwą

Społeczeństwa przemysłowego nie mamy, bo klasa robotniczasama się zniszczyła i zlikwidowała swój ruchProf. Michał Śliwa – rektor Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, specjalizujący się w historii idei i doktryn politycznych, autor wielu prac o polskim ruchu socjalistycznym i jego działaczach, m.in. biografii Ignacego Daszyńskiego, Zygmunta Żuławskiego, Feliksa Perla i Mieczysława Niedziałkowskiego.Rozmawia Paweł DybiczCzy PPS nadal powinna być modelem działania, inspiracją dla współczesnej lewicy?– Bezwzględnie tak. Tylko musimy ustalić, w jakim zakresie. Dramatem jest to, że nie przejęliśmy tradycji lewicowych, których krzewicielem był polski ruch socjalistyczny, przede wszystkim Polska Partia Socjalistyczna. Dziedzictwo, które wywarło decydujący wpływ na różne obszary życia polskiego, począwszy od sfery świadomościowej, narodowej, poprzez kulturę, a na polityce skończywszy, zostało zapomniane. Konsekwencje tego, że po 1989 r. skazano te tradycje na zapomnienie, że zesłano je na cmentarzysko wypalonych idei, będziemy odczuwać jeszcze przez następne pokolenia. I dlatego należy się dziwić, że wszystkie ugrupowania lewicowe, jakie się pojawiły na scenie politycznej po 1989 r., nie upominały się, wręcz nie krzyczały, o restytucję wartości związanych z PPS.NOWA SIŁACo z dorobku PPS może być taką busolą dla obecnej lewicy?– Myślę, że kilka obszarów aktywności socjalistycznej z XIX i XX w. jest nadal aktualnych, bo mają wymiar ponadczasowy. Przede wszystkim problemy narodowe. Wkład socjalistów w odnowienie idei narodowej, odnowienie irredenty polskiej, jest bardzo znaczący. Przecież po upadku powstania styczniowego pierwszą poważną siłą polityczną, która zwróciła uwagę na istotność kwestii narodowej, byli socjaliści. Ale nie zapominamy, eksponując wątki patriotyczne i narodowe PPS, a szerzej polskiego ruchu socjalistycznego, o innych bardzo ważnych sprawach, mianowicie o modernizacji społeczeństwa pod względem świadomościowym, politycznym i społecznym.Pojawienie się PPS oznaczało, że przechodzimy od społeczeństwa postfeudalnego do przemysłowego, w którym robotnicy będą stanowić nową siłę społeczną.– Socjaliści byli tradycyjnymi nosicielami i promotorami wartości demokratycznych, parlamentarnych. Miało to szczególne znaczenie, ponieważ tworząca się klasa robotnicza z natury wykazywała wolę rozwiązywania problemów społecznych w sposób gwałtowny, nieparlamentarny. Socjaliści włączali nowe grupy społeczne, tych robotników w dużej mierze pochodzenia chłopskiego i ze zdeklasowanej szlachty, w legalizm państwowy. Co prawda, do 1918 r. państwa nie było, ale przyzwyczajali te grupy do procedur demokratycznych. Uczyli przeświadczenia, że nadziei na przebudowę stosunków społecznych i na upodmiotowienie warstwy robotniczej oraz innych warstw plebejskich nie dają gwałtowne, rewolucyjne wystąpienia, jakie miały miejsce choćby w czasie rabacji galicyjskiej w 1846 r.Pamięć o tamtych wydarzeniach wpłynęła na to, że u zarania niepodległości socjaliści od razu przystąpili do rozwiązywania kwestii społecznych. To im Polacy zawdzięczają podstawowe prawa socjalne.– I tylko im. Trzeba jasno i głośno powiedzieć, że gdyby nie Józef Piłsudski w listopadzie i grudniu 1918 r., Polska mogłaby być zupełnie inna, i nie myślę tu o jej kształcie terytorialnym. Cokolwiek byśmy powiedzieli, to w listopadzie 1918 r. Józef Piłsudski nadal był socjalistą.I premierem zrobił socjalistę Jędrzeja Moraczewskiego.– Który wprowadził ośmiogodzinny dzień pracy. Gdzie na świecie w tamtych czasach był ośmiogodzinny dzień pracy? Prawa kobiet, zakaz pracy dzieci i młodzieży do 16. roku życia i wiele innych rozwiązań natury socjalnej. To była prawdziwa rewolucja. Rząd Moraczewskiego wprowadził też ustawę oświatową, która stanowiła, że każde dziecko ma obowiązek uczyć się w państwowej, bezpłatnej, siedmioklasowej szkole podstawowej. To były rozwiązania nadające państwu polskiemu wybitnie nowoczesny charakter. Czy było nas na to stać, to już inny problem, ale socjaliści byli wielkimi wizjonerami, świadomymi, że Polska może przetrwać, że ma przyszłość tylko jako kraj nowoczesny, którego władza oparta jest na szerokiej podstawie społecznej. Dlatego starano się nadać odradzającemu się państwu charakter wybitnie demokratyczny, m.in. poprzez wprowadzenie pięcioprzymiotnikowego prawa wyborczego do parlamentu jednoizbowego.Skoro pepeesowcy tak wiele zrobili dla Polaków w sferze socjalnej, dlaczego w międzywojniu nie byli dominującą siłą polityczną?– Nastroje społeczne nie sprzyjały polskim socjalistom. Jeśli popatrzymy na te nastroje z perspektywy od schyłku XIX w. do współczesności, okazuje się, że poparcie dla lewicy zamyka się w ok. 20%. Ten stan utrzymuje się przez kilka pokoleń. Prawda jest taka, że rząd dusz sprawowała, i nadal sprawuje, prawica.Czy z tego powodu tak wielu prominentnych działaczy PPS przestawało być socjalistami, stając się tzw. propaństwowcami, przechodząc głównie do ugrupowań władzy, które zresztą tworzyli?– Wytłumaczenia ich zachowań szukałbym nie w konformizmie, ale w opóźnionym charakterze rozwoju cywilizacyjnego, w dominującej przez wieki pozycji Kościoła katolickiego. Pamiętajmy, że ta zacofana struktura społeczna była efektem wielowiekowych stosunków feudalnych, że w zaborze rosyjskim chłopskie niewolnictwo zostało zniesione dopiero w 1864 r. To jest fakt społeczny, o którym nie chcemy dzisiaj słyszeć ani mówić. To był normalny system niewolnictwa. Chętnie rozprawiamy o niewolnictwie Murzynów w USA……i o dobrych arystokratach, nie mówiąc, z jakiego wyzysku powstały ich majątki.– Bo z punktu widzenia poprawności politycznej dobrze jest kształtować obraz pana, dobrotliwego właściciela dworu, arystokraty. Takie zakłamywanie stosunków społecznych, patrzenie na historię Polski z punktu widzenia właścicieli jest potwornym grzechem niemałej części historyków i publicystów. I ma wpływ na to, że tradycje lewicowe są pomijane.WIEŚCI Z DWÓJKIJaki był stan wiedzy kierownictwa PPS na temat tego, co się działo na Wschodzie, i jak wpływał na postawy i działalność władz partii w czasie wojny i po niej?– Pepeesowcy byli nieźle zorientowani, choćby dlatego, że mieli kontakty towarzyskie, koleżeńskie i rodzinne z ludźmi ówczesnej władzy. Cały system policji politycznej wywodził się z dawnych kręgów PPS, związanej z nią Polskiej Organizacji Wojskowej. Cała sieć placówek i agentów, która była tworzona przez peowiaków, po rewolucji październikowej pozostała i nadal funkcjonowała, szczególnie w europejskiej części Związku Radzieckiego. Pepeesowcy mieli dobre informacje z II Oddziału Sztabu Generalnego, zajmującego się wywiadem.Przed wojną Tomasza Arciszewskiego i Kazimierza Pużaka posądzano nawet o to, że są zbyt blisko tzw. Dwójki.– Bo nie rozumiano, że są w niej ich koledzy, z którymi wiele ich łączyło, a informacje uzyskiwane od nich są im przydatne. Pepeesowcy, mając wiedzę o sytuacji w Rosji, dystansowali się od stalinowskiego modelu państwa, idei dyktatury proletariatu. Ale w momencie, kiedy dwa systemy totalitarne, nazizm i komunizm, konfrontowały się w latach 30., w ostateczności cieplej myśleli o Rosji. Są zarejestrowane wypowiedzi, choćby Mieczysława Niedziałkowskiego, redaktora naczelnego „Robotnika”, że jeśli miałby do wyboru brunatny faszyzm albo czerwony komunizm i musiałby zdecydować, od którego dostanie kulę, wybierze tę od czerwonego komunizmu. Uważał bowiem, podobnie jak socjaliści i socjaldemokraci europejscy, szczególnie austriaccy, że w Związku Radzieckim zajdą pozytywne przemiany, że odejdzie się od rewolucyjnego komunizmu i terroru w kierunku demokracji. Że wszystkie spiski, procesy, o których rozpisywała się prasa pepeesowska, to choroba, z której ten system się otrząśnie.Dziecięca choroba komunizmu?– Można to tak nazwać, chociaż nie wszyscy pepeesowcy patrzyli w ten sposób na stalinizm. Część była nieprzejednana, mówiła, że nie ma co liczyć na zmiany. Do niej należał np. Pużak, który siedział w twierdzy w Szlisselburgu kilkanaście lat i który uważał, że Rosja to jednak Azja, inna cywilizacja.Kiedy się spotykają starzy działacze PPS, podkreślają konieczność powrotu do dokonań kongresu radomskiego. Ale przecież realia się zmieniły. Czy takie przenoszenie historycznych konfliktów i problemów ma dziś rację bytu?– Kongres radomski w 1937 r. obradował w zupełnie innym otoczeniu społecznym, cywilizacyjnym... To wtedy pojawiły się ciekawe projekty społeczno-polityczne, wtedy Niedziałkowski zapoczątkował wizję socjalizmu humanistycznego, uznając, że socjalizm to dzieło spełniające się nieustannie, poprzez człowieka robotnika, masy pracujące. Było to całkowite odejście od ortodoksyjnego myślenia marksistowskiego. Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej, bo nie mamy społeczeństwa przemysłowego, ponieważ, co jest polskim paradoksem, klasa robotnicza sama się unicestwiła i zlikwidowała swój ruch. Teraz weszliśmy w nową fazę stosunków społecznych, trudnych jeszcze do zdefiniowania, ale przecież nadal funkcjonują stosunki własnościowe, nadal jest podmiot wyzysku, nadal istnieje antagonizm społeczny. Wciąż mamy wielki problem respektowania godności ludzkiej, wyrażający się choćby w kwestiach in vitro i różnic płci. Mamy też problem wolności jednostki, zawsze bowiem były i będą zakusy, żeby nam zakres wolności ograniczyć.Dzisiaj w świecie rewolucji informatycznej metody owego ograniczania przybierają formy bardziej wysublimowane niż kiedyś.– Pasjonujemy się materiałami wypracowanymi dawniej przez policję polityczną, a teraz są takie technologie, że jesteśmy pod stałą obserwacją. Choćby przez fakt posiadania konta w banku. Wielki Brat zagląda w naszą kieszeń, czy chcemy czy nie. Nie mówiąc już o wymianie myśli, poglądów. To przecież zagrożenie jednostki, jej wolności, jej bytu, jej prywatności, jej człowieczeństwa. I ono powinno dziś być w centrum zainteresowania lewicy. Podobnie jak obrona jednostki przed wyobcowaniem władzy, takim ułożeniem stosunków społecznych, by zasady współpracy wspólnotowej i współżycia nie były pochodną wyzysku i rywalizacji za wszelką cenę.NAJWESELSZY BARAKPowszechnie używa się takiej kalki myślowej: zniszczono PPS i jej dorobek.– Nic podobnego. Dwa lata temu powstała u mnie praca doktorska o ludziach PPS w kierownictwie PZPR. Na podstawie historii kilkudziesięciu osób autorka dokonała analizy, jak następował proces modyfikacji linii politycznej kierownictwa PZPR w czasach stalinowskich, do 1957 r. Dlaczego ten realny socjalizm, jak mówiono, był najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym. Nikt nie jest w stanie zakwestionować tego, że byliśmy inni. Pewnie, że możemy powiedzieć, że decydowały o tym tradycja, historia, dziedzictwo, nasz narodowy charakter, Kościół, ale przecież gdzieś tam byli ci socjaliści. Józef Cyrankiewicz coś tam robił, na coś miał wpływ, na coś zwracał uwagę. Julian Hochfeld i inni też coś robili w sensie polityki i gospodarki jako procesu decyzyjnego. Trudno dziś poddać analizie, odtworzyć procesy myślowe i działania socjalistów, tym bardziej że mamy utrwalony stereotyp komenderującego wszystkim Kremla. Ale jeśli się uwzględni proces decyzyjny, okaże się, że te polecenia z Moskwy można było zrealizować na różne sposoby, niekoniecznie tak, jak sobie wyobrażali Stalin i jego poplecznicy. I tak się działo.Co zatem PRL zrealizowała z programu PPS?– Socjaliści swoją postawą reformistyczną rozbudzili ogromne nadzieje i aspiracje społeczne znacznej części społeczeństwa, głównie robotników. Pamiętajmy, że po 1945 r. nikt nie chciał Polski przedwrześniowej. Nikt nie chciał odtworzenia II RP w kształcie, w jakim funkcjonowała, toteż znaczna część postulatów, zamierzeń PPS została zrealizowana już u zarania Polski Ludowej, począwszy od dążeń edukacyjnych i awansu społecznego po reformę rolną i nacjonalizację. To były tradycyjne postulaty ruchu socjalistycznego. Ale splot wydarzeń historycznych spowodował, że niemałe poparcie miała ta siła, która proponowała realizację tych postulatów szybko i w większym wymiarze.Skrywając nierzadko metodę ich realizacji.– W tamtych czasach dość powszechne było myślenie: dlaczego będę popierać PPS, zmiany w drodze ustaw, rozwiązań parlamentarnych, skoro jest czynnik rewolucyjny, który mówi: masz, bracie, ziemię, macie, robotnicy, fabrykę. Poza tym za PPR stała określona siła i cały system represji uruchomiony wobec oponentów modelu rewolucyjnego. W tym socjalistów – którzy stawali się coraz bardziej ruchem opozycyjnym – przekonanych o potrzebie istnienia PPS, o tym, że ona opóźnia i osłabia stalinizację. Warto zwrócić uwagę, że jeszcze w grudniu 1947 r. na zjeździe we Wrocławiu powtarzano słowa, że PPS była, jest i będzie potrzebna narodowi polskiemu. Ale już w styczniu-lutym 1948 r. zaczęto pokazywać, że ta PPS nie jest potrzebna narodowi.PPS tak łatwo dała się wchłonąć, bo przeważyły konformistyczne postawy czy nie było alternatywy?– Moim zdaniem nie było. Warto też zauważyć, że byliśmy krajem, w którym najpóźniej doszło do zjednoczenia partii socjalistycznej i komunistycznej. Zjednoczenie PPR z PPS w grudniu 1948 r.musimy rozpatrywać w kategoriach tamtego czasu i tamtych warunków, trzeba pamiętać, że społeczeństwo polskie wyszło z wojny strasznie okaleczone, że zdecydowana jego część chciała ładu, spokoju, budowy Polski w sposób pokojowy. Dlatego wbrew temu, co piszą proipeenowscy historycy i dziennikarze, poparcie dla podziemia było znikome. Uwarunkowania międzynarodowe były takie, jakie były. Realizm polityczny nakazywał, żeby powojenne zmiany przeprowadzić jak najmniejszym kosztem. Orientacja, którą reprezentował Józef Cyrankiewicz, była realistyczna, mówiła: nie kolejne deportacje, Syberia, więzienia, tylko włączenie się w proces pokojowej przebudowy Polski. Zapominamy, że część kierownictwa PPS przeszła przez obozy koncentracyjne i łagry. Cyrankiewicz wielokrotnie powtarzał, że on po Auschwitz chciał jeszcze trochę pożyć i chciał, żeby inni też mogli. Nie widział się wraz z innymi na Syberii, wiedział, czym grozi i zaowocuje sprzeciw. Co więcej, starał się w miarę możliwości jak najwięcej pomóc ludziom uwięzionym i przyczynił się do tego, że udało się wyciągnąć z łagrów wielu Polaków.DZIELENIE RATUNKIEMCzy stalinowsko-pepeerowska polityka rozczłonkowywania kierownictwa PPS przed zjednoczeniem uchroniła w sposób niezamierzony większość pepeesowców przed represjami? Gdyby całe kierownictwo nieugięcie stało na stanowiskach opozycyjnych, uwięzionych byłoby tysiące członków partii.– Nigdy tak na to nie patrzyłem, jednak rzeczywiście jest to pewien problem, któremu warto się przyjrzeć. W PPS, zwanej odrodzoną lub lubelską, był silny odłam propepeerowski z Henrykiem Świątkowskim na czele, chcący przyspieszać proces jednoczenia, ale była też grupa z Bolesławem Drobnerem z Krakowa i Henrykiem Wachowiczem z Łodzi, która była temu przeciwna, mówiąc, że to przedwczesne. I była część pragmatyczna z Józefem Cyrankiewiczem, broniąca tej samodzielności, jak długo się dało, ale kiedy dostrzegła, że dalszy opór może się skończyć dla pepeesowców nieszczęściem, opowiedziała się za zjednoczeniem. Oczywiście, że gdyby opór PPS był większy, dramat dotknąłby więcej ludzi. A tak dotyczył stosunkowo wąskiej grupy Kazimierza Pużaka. Ta grupa była odsuwana od wpływów w partii i to ją uratowało przed represjami, niekiedy przed zagładą. Owszem, ubecy inwigilowali tych ludzi, represjonowali, ograniczali awanse zawodowe, ale generalnie oszczędzono ich, a potem, po 1956 r., uaktywnili się, włączyli w życie społeczno-polityczne.Nie na tyle jednak, by odbudować PPS. Dlaczego po 1956 r. nie udało się jej odrodzić?– Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, rozmawiałem z socjalistami. Wiadomo, że w latach 1956-1957 środowiska pepeesowskie były bardzo aktywne, podejmowały próbę odbudowy swojej partii, podobnie jak ludzie Stronnictwa Pracy. Z krakowskich archiwaliów, które przeglądałem, wynika, że wtedy starych pepeesowców bardzo inwigilowano, dawano do zrozumienia, że w systemie przewodniej roli partii druga partia prorobotnicza, mniej lub bardziej opozycyjna, nie wchodzi w rachubę. Październik ’56 odnowił życie polityczne, jednak nie był na tyle głęboki, by zaistniały warunki umożliwiające odrodzenie się PPS czy SP. Zresztą za mało było siły i dynamiki wśród samych pepeesowców, poza tym byli socjaliści czy socjaldemokraci, i to jest chyba najważniejsze, pozostawali wciąż w PZPR, do chwili jej rozwiązania w 1990 r.Paweł Dybicz

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 26 November, 2012 - 00:28
Autor: 
Paweł Dybicz
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
14

2012-11-19 12:30:57 przeglad-tygodnik.pl

NSZ jest cool

Coraz więcej młodych ludzi identyfikuje się z radykalnym ruchem narodowymMarsze, konferencje i dyskusje. Symbole jaszczurki i orła na tle krzyża malowane na murach miast. Tworzenie grup rekonstrukcyjnych oraz młodzieżowych organizacji paramilitarnych. Wszystko po to, by upamiętnić Narodowe Siły Zbrojne – konspiracyjną, skrajnie prawicową organizację wojskową, która dla coraz większej grupy młodych ludzi interesujących się historią i polityką jest wzorem niezłomności, wierności ojczyźnie i walki do samego końca.Lajki dla brunatnychDowodem na popularność Narodowych Sił Zbrojnych wśród młodzieży jest obecność organizacji na Facebooku. Fanpage NSZ „lubi” nieco ponad 8,6 tys. osób. Dla porównania – Armię Krajową zaledwie tysiąc osób więcej. Wiedzę o NSZ można czerpać z filmów dokumentalnych i nagrań wykładów o historii tej formacji umieszczanych na YouTube. Pod nimi toczą się dyskusje pełne uznania dla bohaterstwa prawicowych partyzantów.Popularność NSZ nie ogranicza się do internetu. We wrześniu ok. 1000 osób z całej Polski, głównie młodzieży, przeszło ulicami stolicy w marszu upamiętniającym 70. rocznicę powstania organizacji. Maszerujący krzyczeli: „NSZ pamiętamy, wasze czyny wysławiamy!”, „Cześć i chwała bohaterom!”, „W naszej pamięci żołnierze wyklęci!”. To po tym marszu na warszawskich murach zaczęły się pojawiać malowane sprejem charakterystyczne jaszczurki z podpisem: „Narodowe Siły Zbrojne 1942-2012”.Fenomen nagłego wzrostu zainteresowania Narodowymi Siłami Zbrojnymi wśród młodych tłumaczy dr Błażej Poboży, politolog z Instytutu Nauk Politycznych UW, specjalizujący się w najnowszej historii politycznej Polski: – W ostatnim czasie obserwuję wyraźne nasilenie się sympatii prawicowych. Coraz więcej studentów otwarcie identyfikuje się z ruchem narodowym, w tym z jego skrajną i radykalną odmianą. Poszukując swojej tożsamości, ci młodzi ludzie sięgają do tradycji i historii obozu narodowego, wprost odwołują się do jego dawnych form organizacyjnych. Skomplikowane dzieje Narodowych Sił Zbrojnych, ich działalność z okresu II wojny światowej, etos armii, która do końca walczyła z hitlerowskim, ale i sowieckim najeźdźcą, czy wreszcie aura wykluczenia i odtrącenia w powojennej historiografii, wydają się im szczególnie interesujące.– To, co mi imponuje w postawie żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, to niezłomność. Niezłomność w walce przeciwko dwóm okupantom: Niemcom i Związkowi Radzieckiemu – potwierdza Tomasz Matynia, 22-letni szef struktur PiS w Wieluniu. – Myślę, że to m.in. dlatego ich tradycja i etos są tak popularne wśród młodych ludzi. W obecnych czasach u części młodzieży wyraźnie czuć potrzebę posiadania autorytetu. Właśnie do tej roli świetnie nadają się bohaterowie z NSZ. Fakt, że była to formacja zbrojna zaciekle tępiona przez władze komunistyczne, także nie pozostaje bez znaczenia.Młodych pasjonujących się Narodowymi Siłami Zbrojnymi trudno wrzucić do jednego worka. Są to zarówno studenci, którzy od rówieśników odróżniają się jedynie radykalizmem poglądów, jak i zafascynowani wojną miłośnicy militariów ubierający się na wojskowo w tzw. demobilach. Osobną grupkę stanowią mieszkańcy blokowisk, zwani „dobrymi chłopakami z osiedli”, mniej lotni, niepokorni wobec prawa, postrzegający świat czarno-biało, wierni więzom rodzinnym. Właśnie w tym środowisku zaczęto produkować i rozprowadzać odzież z symbolami NSZ. Wielu z nich spotkać można na stadionach piłkarskich. W większości korzystają z tych samych stron internetowych. Najczęściej są to Autonom.pl, Nacjonalista.pl oraz NowyEkran.pl. Wspierają się i wymieniają doświadczeniami z organizacjami nacjonalistycznymi z całej Europy. Szczególnie bliskie relacje łączą polskich narodowców z kolegami z Węgier i Skandynawii.Armio wyklęta, kibic o was pamiętaDo tradycji Narodowych Sił Zbrojnych sięgają liczne grupy rekonstrukcji historycznej, odwzorowujące losy i umundurowanie konkretnych oddziałów partyzanckich. Cechuje je skrajny antykomunizm i jawna niechęć do lewicy. Za cel stawiają sobie wychowanie patriotyczne oraz promowanie wartości narodowych. Grupy rekonstrukcyjne uczestniczyły zarówno w marszu upamiętniającym powstanie NSZ, jak i w Marszu Niepodległości. – Popularność wszelkich grup rekonstrukcyjnych i innych inicjatyw propagujących tzw. historię militarną jest drugim źródłem fascynacji NSZ. Młodzi ludzie o prawicowych poglądach w rekonstrukcjach czy symulacjach działań zbrojnych, co zupełnie naturalne, chętniej odwołują się do akcji NSZ niż innych organizacji – dopowiada dr Poboży.Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych cieszą się także coraz większą estymą w środowiskach kibiców. Kibice uważają, że tak jak żołnierze wyklęci w przeszłości, teraz oni są sami przeciw wszystkim w walce o słuszną sprawę. Dlatego na polskich stadionach oddaje się cześć żołnierzom NSZ, skanduje nazwę formacji oraz przygotowuje okolicznościowe oprawy. Kibice Śląska Wrocław w meczu Pucharu Polski z GKS Bełchatów na sektorówce wielkości całej trybuny umieścili wizerunki żołnierzy wyklętych opatrzone napisem skierowanym do 9 tys. dzieci, które Śląsk zaprosił na tamten mecz: „Słuchajcie dzieci czy uczą was w szkole kim byli Żołnierze Wyklęci?”. Następnie nakłaniali małych kibiców do skandowania: „Armio wyklęta, Śląsk Wrocław o was pamięta”.Narodowe Siły Zbrojne doczekały się także muzycznych hołdów. W 2008 r. ukazała się płyta „Twardzi jak stal”, będąca wyrazem czci dla żołnierzy NSZ. W jednym z utworów wokalista zespołu Schmaletz śpiewa: „Prawą ręką ci pogrożę, zdrajco, a nie lewą / Zima wasza, wiosna nasza, czy widzisz to drzewo? / Zamiast liści będziesz właśnie tam wisiał / Twoja kamienica, a moja ulica”.Lepiej nie wchodzić w drogęMłodym narodowcom lepiej nie wchodzić w drogę. Kiedy Leszek Miller powiedział o konieczności delegalizacji Obo-zu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej po Marszu Niepodległości, a w dodatku SLD i Ruch Palikota nie poparły przyjętej przez Sejm 10 listopada uchwały oddającej cześć Narodowym Siłom Zbrojnym, na Facebooku szybko zorganizowano akcję „Zdelegalizować SLD, dawną PZPR”, którą dotychczas poparło 13.750 osób, o 8 tys. więcej niż liczba zwolenników Sojuszu na tym serwisie.Znacznie częściej walka narodowców z oponentami politycznymi sprowadza się do agresji i przemocy fizycznej.11 listopada we Wrocławiu 100 uzbrojonych w pałki i kastety uczestników Marszu Patriotów, najprawdopodobniej sympatyków Narodowego Odrodzenia Polski (odwołującego się do etosu NSZ), napadło na squat Wagenburg. Skatowali 34-letniego Daniela. Mężczyzna walczy o życie w szpitalu. Dla młodych narodowców squatterzy są uosobieniem upadku moralnego. Akcja we Wrocławiu miała być „wyrywaniem chwastów”.W Warszawie banda dobrze zbudowanych młodych ludzi gromadziła się na pl. Bankowym, by zaatakować przechodzący nieopodal marsz antyfaszystowski i – jak pisano na forach – „wytłumaczyć lewarom, gdzie ich miejsce”. Na szczęście w porę interweniowała policja. Dzięki temu nie doszło do wydarzeń, jakie miały miejsce w stolicy w lipcu 2010 r. Narodowcy i miłośnicy NSZ obrzucili wtedy petardami platformę, na której bawili się uczestnicy EuroPride. Napastnicy krzyczeli: „Kurwy i śmiecie, z Warszawy nie wyjedziecie!”. Miastem terroryzowanym przez młodych narodowców jest Białystok, gdzie dochodzi do ataków na tle rasistowskim. Kilka dni temu próbowano podpalić mieszkanie czeczeńskiej rodziny. W sierpniu zeszłego roku podpalono drzwi do mieszkania pary polsko-pakistańskiej.Sprawiedliwy na stanieOrganizacja Młodzi NSZ Małopolska – jak można przeczytać na jej stronie internetowej – stawia sobie za cel wychowanie fizyczne i patriotyczne nowej generacji Polaków w prawdziwie przedwojennym duchu. Jest to paramilitarna formacja pomocnicza działająca przy Związku Żołnierzy NSZ w okręgu małopolskim, powstała z inicjatywy kombatantów i podlegająca tylko ich rozkazom. Młodzi NSZ działają podobnie do Strzelca. Młodzieży zafascynowanej Narodowymi Siłami Zbrojnymi oferują zajęcia z taktyki, kursy paramedyczne, naukę strzelectwa, musztrę i jazdę terenową, wykłady prowadzone przez kombatantów i pogadanki historyczne. – Dlaczego akurat Narodowe Siły Zbrojne? Wszyscy Młodzi NSZ czują się patriotami, jesteśmy mocno związani z ojczyzną i jej tradycjami – mówi Michał Cieślawski, rejonowy NSZ w Młodych NSZ Małopolska. – Ale po pierwsze i najważniejsze, jako Polacy i obywatele tego kraju szanujemy ludzi, dzięki którym możemy się cieszyć wolnością i niezawisłością. Staramy się podtrzymać przedwojenny etos, wyrabiać w młodych poczucie dumy i obowiązku wobec swoich braci i sióstr – Polaków i w końcu uczyć się historii NSZ z pierwszej ręki. Żelazna dyscyplina i militarna forma takiego wychowania pozwala poczuć się młodym tak, jakby byli prawdziwymi kontynuatorami żołnierzy wyklętych, a państwu polskiemu pomaga w zdobywaniu wyszkolonych już potencjalnych funkcjonariuszy służb mundurowych.Część historyków zarzuca NSZ programowy antysemityzm oraz dążenie do ustanowienia autorytarnego katolickiego państwa wyznaniowego. Młodzi narodowcy odrzucają te zarzuty. – Pan Edward Kemnitz, ps. „Szczeciński”, komendant Okręgu Pomorskiego NSZ, został odznaczony Medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Natomiast Młodzi NSZ w Krakowie mają na stanie jednego patriotę o żydowskich korzeniach. NSZ likwidowały i tępiły tylko zdrajców, a jeśli wśród zdrajców byli i Żydzi, to już nie wina Najlepszych Synów tej Ziemi – dodaje Cieślawski.Słowa wydają się jednak przeczyć czynom. Członkowie Obozu Narodowo-Radykalnego co roku organizują marsz na Myślenice, by upamiętnić pogrom, którego na lokalnych Żydach dokonali w 1936 r. sympatycy Stronnictwa Narodowego pod przewodnictwem Adama Doboszyńskiego. Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych rekrutowali się przede wszystkim spośród sympatyków przedwojennego ONR i SN. Do nich właśnie nawiązują aktywiści współczesnego ONR.Młodzi narodowcy są głęboko przejęci misją podniesienia państwa i narodu z moralnego upadku i chaosu. – Niosą Polsce odrodzenie moralne, prezentują wysoki stopień etyki osobistej i patriotyzmu – przekonuje Michał Cieślawski. – Troszczą się o losy naszej polskiej społeczności. Niesiemy promień nadziei dla naszej wspólnej ojczyzny, tak bardzo stłamszonej przez pogrobowców dawnej nomenklatury.Jak konkretnie miałaby się dokonać moralna odnowa narodu? Otóż przede wszystkim należy pozbyć się tych, których uznaje się za wrogów i zdrajców. Podobnie jak robili to żołnierze NSZ z komunistyczną partyzantką, a później żołnierzami KBW. Szef ONR, Przemysław Holocher, mówił wprost: – Nie jesteśmy demokratami. Nie uważamy demokracji, nawet narodowej, za dobry system sprawowania władzy. Mamy inną koncepcję.Czy jednych ciemiężycieli narodowcy chcą zastąpić drugimi?Wiele wskazuje na to, że rosnąca wśród młodych ludzi popularność Narodowych Sił Zbrojnych nie jest tendencją krótkotrwałą, opierającą się na płytkiej fascynacji. Młodzież odwołująca się do etosu NSZ wielkie nadzieje wiąże z rokiem 2013. W powołanym na tegorocznym Marszu Niepodległości Ruchu Narodowym oraz ochraniającej go straży widzi realną szansę na dokonanie „odnowy moralnej narodu” w takim stylu, w jakim miało to miejsce na Węgrzech.Wiktor Raczkowski

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 26 November, 2012 - 00:25
Autor: 
Wiktor Raczkowski
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
22

2012-11-19 12:26:38 przeglad-tygodnik.pl

Mam chore dziecko. I kogo to obchodzi?

Jedni jeszcze walczą z biurokracją, drudzy od razu zbierają pieniądze. Wyręczają państwo w obowiązku ratowania najsłabszychSpychologia do niczego nie prowadziVanessa Nachabe-Grzybowska, prezeska Fundacji Dzielna Matka, mama Ignacego i Maurycego chorych na encefalopatię, rzadką chorobę mózguMam takie marzenie: rodzice chorych dzieci pracują, mają swoje pasje, dążą do samorozwoju. Żyją z podniesioną głową, bez lęku o jutro, potrafią cieszyć się drobnymi sukcesami swoich dzieci. I – co najważniejsze – nie uprawiają tzw. zawodowego żebractwa rodzinnego. Nie muszą, bo państwo daje im wystarczająco duże wsparcie. To tylko marzenie. Z własnego doświadczenia wiem, że ciągle trzeba wyciągać rękę po to, co się należy. Z roku na rok jest coraz gorzej. Matka chorego dziecka idzie np. do przychodni z pytaniem o rehabilitację z dowozem. Słyszy, że nie ma szans, gdyż placówka nie prowadzi rehabilitacji domowej – NFZ nie płaci. Tymczasem NFZ odbija piłeczkę, twierdząc, że to placówka nie chce realizować terapii. I co z tego, że każdemu choremu dziecku należy się rocznie 70 godzin darmowej rehabilitacji, jeśli nikt nie chce jej prowadzić? Efekt jest taki, że coraz więcej dzieci nie jest poddawanych rehabilitacji. A wszyscy, od dyrektora przychodni począwszy, przez wójta gminy, na NFZ oraz resortach zdrowia i edukacji skończywszy, odpowiadają: to nie nasza sprawa.Moim marzeniem jest wprowadzenie konkretnych rozporządzeń i ustaw, które uporządkują potrzeby rodzin osób niepełnosprawnych. Dlatego musimy znać swoje prawa, egzekwować je, a kiedy się nie udaje, żądać wszystkiego „na piśmie”. To żądanie jest chyba najskuteczniejszym batem na urzędników, a my jako fundacja mamy dla rodziców jeszcze parę innych sposobów egzekwowania swoich praw.Nie zamykajmy dostępu do terapiiProf. Walentyna Balwierz, kierownik Oddziału Onkologii i Hematologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w KrakowieDzieci z nowotworami – takie jak opisany w tekście Marcin Sporek – powinny być leczone w możliwie najlepszy sposób. Również w ramach prowadzonych na całym świecie niekomercyjnych, czyli akademickich, badań klinicznych. Niestety, po wejściu w życie dyrektywy Unii Europejskiej (2006 r.) dzieci w Polsce mają ograniczony dostęp do takich programów. Brakuje odpowiednich regulacji prawnych dotyczących badań niekomercyjnych, które obecnie podlegają podobnym regulacjom jak komercyjne. Istnieje obawa, że w przypadku pacjentów objętych leczeniem w ramach badania klinicznego NFZ nie będzie finansował standardowego diagnozowania i terapii chorób nowotworowych ani leczenia powikłań. Cierpią na tym chorzy nie tylko na neuroblastomę, ale też na inne nowotwory (m.in. ostrą białaczkę limfoblastyczną i szpikową oraz złośliwe nowotwory kości i tkanek miękkich). Dlatego pilną sprawą jest wprowadzenie w naszym kraju nowych regulacji prawnych, a do czasu uchwalenia odpowiedniej ustawy trzeba jak najszybciej zastosować czasowe rozwiązania, aby nowe programy leczenia dzieci z chorobami nowotworowymi, będące niekomercyjnymi badaniami klinicznymi, mogły być niezwłocznie wprowadzane.Z moich dotychczasowych doświadczeń wynika, że najbardziej zaangażowani w te czynności są przede wszystkim lekarze onkolodzy i rodzice chorych dzieci. Możemy również liczyć na wsparcie Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od 2003 r. prowadzę działania mające na celu umożliwienie stosowania przeciwciał anty-GD2. Martwi mnie nie tylko brak korzystnych rozwiązań dotyczących możliwości prowadzenia niekomercyjnych badań klinicznych, lecz także pogarszające się finansowanie onkologii dziecięcej oraz zagrożenie redukcją etatów lekarskich, pielęgniarskich i innych w oddziałach onkologii i hematologii dziecięcej. Mimo to nie poddajemy się i oczekujemy pozytywnych decyzji ze strony Ministerstwa Zdrowia.Niektórzy nie tracą czasu na wojowanie z biurokracją, tylko natychmiast po zdiagnozowaniu u dziecka choroby zaczynają zbiórkę pieniędzy. Inni działają dwutorowo: szarpią się z urzędnikami, ale też organizują akcje pomocowe, walczą o jeden procent z podatku. Jeszcze inni zrazili się, przestali prosić. Zamykają się w klatce choroby dziecka i usiłują zastąpić mu lekarza, terapeutę, psychologa. Wszyscy, chcąc nie chcąc, wyręczają państwo w obowiązku ratowania najsłabszych – chorych dzieci. Nie mają wyjścia. Stawką jest życie. Dla rodziców bezcenne, dla urzędników przeliczane na złotówki.Najczęściej na pomoc innych ludzi zdani są rodzice dzieci z chorobami rzadkimi, które według nomenklatury europejskiej występują w populacji rzadziej niż u jednej na 2 tys. osób. Dotychczas zdiagnozowano niemal 8 tys. takich schorzeń.W Europie na choroby rzadkie cierpi ok. 6% społeczeństwa, czyli ponad 30 mln osób. W Polsce choroby te dotykają kilkadziesiąt tysięcy pacjentów, 75% z nich to dzieci.Marcin SporekNa leczenie za 120 tys. euro zebrano prawie 304 tys. zł i 900 euroRodzice dwuipółletniego Marcinka mają szczęście. Neuroblastomę, najcięższy nowotwór złośliwy wieku dziecięcego, wykryto u niego późno, ale w porę przeszedł chemioterapię ratującą życie. To po pierwsze. Po drugie, mimo strachu o synka wiedzą, że aby wygrać z rakiem, muszą również stawić czoła biurokracji. Czyli: przeskoczyć niemoc państwa i dostać się na terapię przeciwciałami anty-GD2 do kliniki w Greifswaldzie w Niemczech. Nowotwór wraca, a leczenie prowadzone w ramach europejskiego programu badawczo-terapeutycznego zwiększa szansę przeżycia o 20%.Jeszcze do 2006 r. Marcinek mógłby skorzystać z podobnej terapii bezpłatnie. Niestety, po wprowadzeniu dyrektywy unijnej okazało się, że nasz system nie współgra z europejskimi przepisami. Urzędnicy do dziś nie opracowali niezbędnych procedur i w rezultacie Polska jako jeden z nielicznych krajów UE jest wyłączona z europejskiego programu terapii neuroblastomy. Fakt, że rodzice Marcinka trafili na blogi ludzi, którym udało się – odpłatnie – dostać do takiego programu w Niemczech, to trzeci dowód na to, że mają szczęście.Leszek Chojnecki, tata ocalonego Kuby, z racji doświadczenia nazywany profesorem Facebooka, przekonał ich, że lepiej nie czekać bezczynnie. Wysyłanie próśb o refundację leczenia, którego nie ma w koszyku świadczeń, pochłonie czas i energię. Musiałby się zdarzyć cud, żeby NFZ zgodził się na wyłożenie 120 tys. euro na terapię, która jest w fazie badań. Skoro Kuba Chojnecki i inny chłopczyk, Oliwier Przybek, nie wzruszyli serc urzędników, dlaczego miałoby się to udać Marcinkowi? Dzięki temu państwo Sporkowie nie marnowali cennego czasu, tylko zaczęli akcję zbierania pieniędzy. Pewnie, że najlepiej byłoby wyjąć je, ot tak, z kieszeni i nie wychodzić ze swoim cierpieniem do ludzi, ale ich oszczędności to zaledwie kropla w morzu. Dlatego wzorem innych walczących rodziców założyli blog i konto na Facebooku, dotarli również do stowarzyszenia, które ma uprawnienia do zbierania funduszy. Szybko przyzwyczaili się do życia między dwoma światami – z jednej strony, choroby synka i związanych z nią wizyt w szpitalu, z drugiej, do spotkań z ofiarodawcami, odpisywania na mejle, pomocy w organizacji koncertów charytatywnych. Są zmęczeni, ale to dobre zmęczenie. Czują, że tu, w odróżnieniu od pozbawionej sensu walki z państwem, coś od nich zależy.O wsparciu udzielonym przez nieznanych ludzi opowiadają, podobnie jak inni rodzice ciężko chorych dzieci, w kategoriach cudu. Cudem było to, że o pomoc Marcinkowi poprosili na swoich facebookowych profilach Majka Jeżowska, Piasek, Otylia Jędrzejczak i paru innych celebrytów. Cudem też było, że do ich domu wpadła z wizytą Justyna Kowalczyk. Jej zdjęcie z Marcinkiem pojawiło się potem w jednej z ogólnopolskich gazet, a licznik pieniędzy na koncie ruszył z kopyta. Ludzie wpłacali po kilka tysięcy, ale też po kilkadziesiąt złotych. Każdy grosz cieszył tak samo, a listy i mejle wzruszały: „Cześć Marcinku. Mam na imię Mateusz i mam siedem lat. Mam braciszka, który też ma dwa latka, i nie chciałbym, żeby zachorował. Moja mama opowiedziała mi o Tobie i chcę Ci troszeczkę pomóc. Daję Ci z mojej skarbonki 100 złotych, niech Ci pomogą”.Przez ostatni rok walki o zdrowie Marcinka jego rodzice nauczyli się czerpać energię z takich listów i nie marnować jej na żal, że siedmioletni Mateusz wyręcza państwo. Pewnie, że czasem zdrowy rozsądek podsunie myśl, że wszystkim opłacałoby się wprowadzenie przepisów umożliwiających podobną terapię w Polsce. Ale po chwili przychodzi refleksja, że skoro sławni polscy onkolodzy dziecięcy starają się o to bez skutku, co może zrobić śmiertelnie zmęczony rodzic chorego dziecka. Na walkę z niewydolnym systemem przyjdzie może czas, kiedy uda się uratować Marcinka.Eliza BanickaPonad 600 tys. zł roczniena terapię lekiem ZavescaDariusz Banicki, tata 12-letniej Elizki, u której stwierdzono chorobę Niemanna-Picka typu C, przez ostatnie trzy lata żyje z wyciągniętą ręką. Nie chce, ale musi prosić o pomoc, bo jedyny lek, który pomaga córce, preparat Zavesca, został wprawdzie zarejestrowany przez Komisję Europejską, ale NFZ go nie refunduje. Ściąga go więc z jednej na całą Polskę hurtowni i co miesiąc – za pośrednictwem fundacji – przelewa na jej konto 36 tys. zł. Tyle kosztuje jedno opakowanie, które Elizce wystarcza na21 dni. Ostatnio na spotkaniu z wiceministrem zdrowia usłyszał, że to bandycka cena i nie wypada prosić państwa, żeby wydawało takie pieniądze na grupkę dzieci, które nigdy w pełni nie wyzdrowieją. Dariusz stara się panować nad emocjami, ale wtedy nie wytrzymał. Podsunął wiceministrowi pustą kartkę i poprosił, żeby napisał, na ile wycenia ludzkie życie. To, że wracał do domu z pustą kartką, wcale go nie ucieszyło. Po latach walki z państwem nauczył się, że nawet jeśli uda mu się przekonać urzędników, to wystarczy zmiana ekipy rządzącej albo przepisów, żeby jego starania obróciły się wniwecz.Po raz pierwszy przerobił to tuż przed śmiercią syna, Michała, podobnie jak Elizka dotkniętego chorobą Niemanna-Picka typu C. Choroba wyłączała po kolei wszystkie procesy życiowe mózgu chłopca, a Dariusz usiłował wygrać z czasem i urzędnikami. Wiedział o zbawiennej mocy zaveski, prowadził gorączkową korespondencję z przedstawicielem handlowym firmy, NFZ, Ministerstwem Zdrowia… Kiedy wreszcie udało mu się dostać zgodę na import docelowy i refundację leku w ramach farmakoterapii niestandardowej i brakowało tylko jednego podpisu, ktoś zauważył, że pieczątka na dokumentacji Ministerstwa Zdrowia jest nieważna. Wszystko poszło do kosza, a on musiał zaczynać zbieranie dokumentów od początku. Ale choroba nie zamierzała czekać na właściwą pieczątkę. Michał, który przestawał chodzić, potem mówić, przełykać, zaczął mieć problemy z oddychaniem. Zmarł w wieku 14 lat.Wkrótce okazało się, że choroba sięga również po Elizkę. Wtedy Baniccy zrozumieli, że nie mogą po raz kolejny zostawić życia dziecka na urzędniczej łasce. Dariusz nie zamierzał rezygnować z walki o refundację leku, ale postanowił robić to w inny sposób. Głośno, włączając w to media, otwierając swój dom dla wszystkich, którzy decydowali się pomóc. Oboje z żoną wiedzieli, że czeka ich długa batalia, a Elizka musi już zacząć terapię. Dlatego schowali wstyd do kieszeni i ruszyli ze zbieraniem środków w ramach jednego procenta, poprzez blog i akcję na Facebooku. I tak jak rodziców Marcinka spotykały ich cuda w postaci koncertów i eventów, np. ostatniej ogólnopolskiej akcji „Szyjemy lalki dla Elizy” – szycia szmacianek i wysyłania ich do warszawskiego „centrum dowodzenia”, skąd trafiają na Allegro. Dzięki wpływom z podobnych działań ich córka od trzech lat bierze zavescę, a ta stawia tamę chorobie. Elizka nie tylko chodzi i mówi, lecz także – jak zapewniają jej nauczyciele – rozwija się intelektualnie. Widzi, co się wokół niej dzieje, i na swój sposób stara się włączyć w walkę o swoją przyszłość. Nawet jeśli jedyne, co może zrobić, to uśmiechać się i zapewniać tatę: nie martw się, ja będę zdrowa. A ministerstwo, poganiane przez Dariusza, nadal pracuje nad objęciem pacjentów programem lekowym, w ramach którego będą dostawać zavescę za darmo…Wszystko się odwleka z powodu papierologii. Ostatnio sprawa trafiła do AOTM (Agencji Oceny Technologii Medycznych), która ma przygotować rekomendację dla leku. Dariusz nie rozumie, jakiego odkrycia na miarę światową chcemy dokonać, skoro w 43 krajach zavesca została uznana za jedyny lek w chorobie Niemanna-Picka. I w odróżnieniu od rodziców Marcinka przyznaje, że kiedy myśli o tzw. państwie opiekuńczym, czuje wściekłość. Może to i dobrze, bo oprócz bezgranicznej miłości do córki właśnie ta wściekłość napędza go do walki z biurokracją.Dawid ZajczykPonad 20 tys. zł roczniew sprzęcie i lekachDorota Buczyńska, mama 20-letniego Dawida chorego na najgorszą postać czterokończynowego porażenia mózgowego, nie czuje już wściekłości. Przerobiła wszystko to, co rodzice Marcinka i Elizki. Czuła żal do państwa, kiedy okazało się, że każdą rzecz musi wydrapywać pazurami, niczego nie dostanie za darmo. Przerobiła pobudzającą do działania niezgodę na lekceważenie ze strony urzędników, chęć walki o godne chorowanie syna, wreszcie euforię, kiedy na własną rękę udało jej się znaleźć sposób leczenia. Trwająca prawie pięć lat praca metodą Domana kosztowała, ale była warta swojej ceny – Dawid otworzył się na ból, dźwięki, kolory, smaki. Wcześniej niedostępny i nieodgadniony, teraz wreszcie krzywił się, płakał, uśmiechał, protestował, a Dorota zrozumiała, że nawet najbardziej chore dziecko można pobudzić do życia. Niestety, równie szybko zrozumiała, że w świecie, na który otworzyła syna, nikomu oprócz niej i rodziny na nim nie zależy. Kiedy wystąpiła z prośbą o rehabilitację, usłyszała, że należą się mu tylko dwie sesje tygodniowo. Za mało. Aby Dawid nadal czuł i rozumiał, potrzeba codziennych ćwiczeń, a to kosztuje więcej niż renta syna. Dlatego przeszła odpowiedni kurs masażu i dzień w dzień pobudzała do ruchu mięśnie dziecka. Nauczyła się też wyręczać niedostępnych neurologów (w jej przychodni przez trzy miesiące nie było neurologa), zbyt zajęte pielęgniarki i pogotowie, które nie dojedzie na czas, kiedy syn ma kolejny tego dnia atak padaczki. Gdy okazało się, że na materac do ćwiczeń, jak na wszystko, trzeba czekać, wystarała się o używane materace gimnastyczne ze szkoły. Dzięki umiejętności oklepywania, wymiany sondy czy karmienia za pomocą gastrostomii mogła utrzymać przy życiu syna, ale nie mogła utrzymać siebie i córek.Na pracę nie starcza czasu. Nie starcza go też na pisanie skomplikowanych podań o zwrot pieniędzy za leki dla Dawida czy dofinansowanie na zakup sprzętu, który poprawi jakość jego życia. A nawet jeśli uda się napisać takie podanie, to kac po wizycie urzędnika trzyma kilka dni. Tak jak po inspekcji pani z MOPS, która miała zaopiniować jej prośbę o wózek z pionizatorem. Pytała: a po co mu to? Co mu to da? Nie lepiej dać sobie spokój? Jemu to przecież i tak nie pomoże, a pani zagraci sobie mieszkanie. Dorota może i poszłaby na wojnę z urzędniczką, napisała skargę, ale szkoda jej czasu na szarpaninę. Takie wojenki zabierają siłę, a ona potrzebuje jej na jeszcze wiele, wiele lat.Dlatego, aby mieć energię do pomocy Dawidowi, postanowiła przede wszystkim pomóc sobie. Wiedziała, że nawet tu musi wyręczyć państwo, które takie jak ona, matki nierokujących dzieci, ma w nosie. Zamknięta przez24 godziny na dobę w klatce choroby syna postanowiła poszukać podobnych do siebie i znaleźć w nich wsparcie. Młoda lubelska Fundacja Oswoić Los wydawała się skrojona na jej miarę. Oferowała spotkania w przestrzeni wirtualnej, na forach, ale też w realu. Pomagała w zakupie leków, na które nie starczało z renty Dawida (597 zł) i zasiłku pielęgnacyjnego (153 zł). Wystarczyło napisać mejl i Dawid dostał specjalną sakwę do siedzenia – cudo warte ponad 600 zł. W tym roku na spotkaniu stowarzyszenia w Kazimierzu Dorota poczuła coś jeszcze – los jej i jej syna jednak kogoś interesuje. A to, że tym kimś nie są urzędnicy czy służba zdrowia, już nie ma dla niej znaczenia. Dziś na samą myśl o państwie opiekuńczym chce się jej tylko śmiać.Teresa MatulkaKilkadziesiąt tysięcy złotychrocznie dla chorychTeresa Matulka, szefowa Stowarzyszenia Chorych na Mukopolisacharydozę i Choroby Rzadkie, nie ma pojęcia, na ile wycenić jego działania. Przypuszcza, że dzięki jej staraniom w państwowej kasie zostaje do kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie. W stowarzyszeniu jest500 rodzin. W tym 30 chorych na chorobę Hallervordena-Spatza, którzy muszą wydawać po ok. 1,4 tys. zł miesięcznie na jedyny dostępny na rynku lek. Państwo go nie refunduje, cała nadzieja w Teresie Matulce. Dobrze, jeśli zmęczeni walką rodzice mają jeszcze siłę o tę pomoc prosić. Gorzej, kiedy wyniszczone przez lata bojów rodziny podupadają. Wymierają jak rodzina pani Elżbiety, 70-latki, która niedawno pochowała męża i jedynego zdrowego syna, ofiarę wypadku samochodowego. Została jej dwójka chorych, czterdziestoparoletnich dzieci. Wywleka je codziennie na spacer, usadza na wózkach, potem wciąga z powrotem do domu. Nikt nie pomaga, nikt nie daje nadziei, że ta historia może mieć happy end. Wolontariusze, owszem, przychodzą, ale równie szybko odchodzą, bo mało kto jest w stanie wytrwać w takim koszmarze. Jedynym jasnym punktem jest to, że pani Elżbieta jeszcze nie zwariowała.Teresa Matulka zna historie kobiet, które po kilkudziesięciu latach walki z biurokracją, starań o refundację leków, rehabilitacji i sprzętu poddawały się. Piły, popełniały samobójstwo, zabijały siebie i chore dzieci. Przygnębiała je nie tylko obojętność państwa, lecz także ludzka podłość, która pozwala mówić, że choroba jest karą za grzechy, wstydem, z którym nie wolno się obnosić. Z podobną podłością spotkali się na swoim blogu rodzice Marcinka Sporka, tyle że w ich przypadku wystarczyło włączyć moderowanie wpisów. Real rządzi się innymi prawami.Jednak nawet w morzu nieszczęścia i bezradności rodziców dzieci cierpiących na choroby rzadkie zdarzają się cuda. Na organizowanej przez stowarzyszenie międzynarodowej konferencji, na którą Teresa Matulka zaprasza specjalistów z USA, ze Szwecji, z Niemiec, Anglii i Holandii, pojawiła się kobieta z dwójką dorosłych już dzieci, które według pobieżnej diagnozy lekarza rodzinnego od ponad 30 lat cierpiały na porażenie mózgowe. Żaden z kolejnych zajmujących się nimi lekarzy nie wpadł na pomysł przeprowadzenia dokładnych badań. Obecnej na konferencji specjalistce z Rosji wystarczyło jedno spojrzenie. Poprosiła: prześlijcie mi do Moskwy próbkę krwi, zrobię badania. Po kilku tygodniach okazało się, że dzieci chorują na leukodystrofię metachromatyczną. To choroba tak samo nieuleczalna, ale jej skutki można złagodzić odpowiednią terapią i rehabilitacją, więc Teresa Matulka po raz kolejny wyręcza państwo, załatwiając dla nowo zdiagnozowanych inhalator, koncentratory tlenu, ssaki, sprzęt do hydromasażu i ozonoterapii.O podobnych historiach, w których państwo odwróciło się od rodziców chorych dzieci, może mówić godzinami. I tylko raz w ciągu 20 lat działania w stowarzyszeniu państwo jej nie zawiodło: wydeptała własną ścieżkę do Ministerstwa Zdrowia i – głównie dziękimin. Ewie Kopacz – wywalczyła wprowadzenie bezpłatnej enzymatycznej terapii zastępczej dla chorych na mukopolisacharydozę typu I (zespół Hurlera), typu II (zespół Huntera), typu VI (Maroteaux-Lamy) oraz chorobę Pompego.Niestety, wiara w państwo wróciła na krótko. NFZ powołał zespół kwalifikujący do leczenia. A ten, jak mówi Teresa Matulka, spotyka się co kwartał chyba tylko po to, żeby odsunąć kolejne dziecko od terapii. Powód: brak skuteczności leczenia. W ten sposób z rozpoczętej kuracji zostało wykluczonych dziesięcioro małych pacjentów. Do dziś przeżyła tylko trójka, ale giną w oczach. Teresa Matulka przyznaje, że ta zawiedziona nadzieja podcięła jej na moment skrzydła, ale szybko otrząsnęła się z depresji i skupiła na wydeptywaniu nowej ścieżki. Walczy o kontynuację odbieranego małym pacjentom leczenia, o specjalistyczną opiekę medyczną, podniesienie rent dzieci do co najmniej 1000 zł i taką samą kwotę na zasiłek dla opiekujących się nimi rodziców. Wydaje się to nierealne, ale szefowa Stowarzyszenia Chorych na Mukopolisacharydozę i Choroby Rzadkie chyba jest niereformowalna, bo ma nadzieję, że jeszcze za jej życia się uda.Elżbieta Turlej

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 26 November, 2012 - 00:21
Autor: 
Elżbieta Turlej
Wydanie: 
Fotografia: 
Fot. Krzysztof Żuczkowski
Numer strony w magazynie: 
8

2012-11-19 12:23:37 przeglad-tygodnik.pl

Po zdrowie do Gębic
     W tej edycji akcji omawiane było wszystko, co ma związek z transplantacją. Po prelekcji licznie zebrani mieszkańcy mieli możliwość otrzymania oświadczenia woli.
2012-11-19 11:20:00 palukitv.pl

Mercedesem za 3,60 zł
Pierwszy Mercedes Conecto LF G przyjechał już do Warszawy. Od poniedziałku będzie woził pasażerów
2012-11-19 11:13:00 zyciewarszawy.pl

Potrącili i uciekli
Policja z Aleksandrowa Kujawskiego i Chełmna szuka kierowców aut, którzy w ostatnich miesiącach uciekli z miejsc wypadków. Wcześniej potrącili pieszych, którzy zmarli w wyniku odniesionych ran.
2012-11-19 11:00:00 nowosci.com.pl

Ponad 5 tys. odbiorców z Zabrza nie ma ogrzewania
Z powodu awarii magistrali ciepłowniczej w ponad 5 tys. mieszkań w Zabrzu nie będzie dziś ogrzewania - poinformowała dyrektor ds. technicznych Elżbieta Nemś z Zabrzańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 09:10:00 wp.pl

Janusz Piechociński krytycznie o ludziach z PO
- To ludzie z innej gliny, nic rozsądnego do nich nie dociera – jak dowiedziała się "Gazeta Polska Codziennie” tak o ludziach z PO jeszcze tydzień temu podczas rozmowy w wąskim gronie mówił Janusz Piechociński. W sobotę został przewodniczącym koalicyjnego PSL-u. Między innymi dzięki cichemu sojuszowi z Markiem Sawickim - czytamy w dzienniku. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 08:26:00 wp.pl

Paweł Graś: w tym tygodniu spotkania koalicyjne
- Na pewno dojdzie w tym tygodniu do spotkań koalicyjnych, rozmawiać będą też Donald Tusk z Waldemarem Pawlakiem - poinformował w RMF FM rzecznik rządu Paweł Graś. - Gratulujemy zwycięzcy - powiedział, odnosząc się do wyboru Janusza Piechocińskiego na szefa PSL, zaznaczając jednocześnie, że zarówno on sam, jak i premier był zaskoczony przegraną Pawlaka. - Przez pięć lat funkcjonowania koalicji PO-PSL prywatnie bardzo go polubiłem. Odkryłem, że pod tą maską cyborga jest bardzo ciepłym i sympatycznym człowiekiem - mówił. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 08:25:00 wp.pl

Janusz Piechociński: premier Donald Tusk nie zadzwonił z gratulacjami
- Janusz Korwin-Mikke jako pierwszy lider partii zadzwonił z gratulacjami - mówił w Poranku TOK FM Janusz Piechociński. Nowy prezes PSL przyznał, że nie rozmawiał jeszcze z premierem Donaldem Tuskiem. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 08:20:00 wp.pl

Izrael kontra Strefa Gazy, czyli islamiści, Iran i Arabska Wiosna
Zaostrzenie sytuacji wokół Strefy Gazy nie powinno być zaskoczeniem dla nikogo, kto uważnie obserwuje wydarzenia w tej części Bliskiego Wschodu. Sprawy szły w tym regionie w złym kierunku już od wielu miesięcy, a źródeł obecnego kryzysu można upatrywać zarówno w negatywnych strategicznych następstwach wydarzeń Arabskiej Wiosny, jak też nierozwiązanej kwestii irańskiego programu nuklearnego oraz rosnącej aktywności i popularności ugrupowań islamistycznych - pisze analityk Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 08:17:00 wp.pl

Dziś Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy wobec Dzieci
"Mnie tata lał i jakoś wyszedłem na ludzi", "Jeden klaps jeszcze nikomu nie zaszkodził" - tak często rodzice tłumaczą stosowanie przemocy wobec dzieci. Fundacja Dzieci Niczyje chce walczyć z takimi przekonaniami, organizując kampanię "Zła tradycja". wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 08:05:00 wp.pl

Piotr Czerwiński: Nowy, lepszy Dublin, już w dziesięciu stopniach
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. W Irlandii nie ustają w wymyślaniu sposobów na odwrócenie uwagi od kryzysu. Dopiero kłócili się o aborcję, by następnie kłócić się o prawa dzieci w ogólnokrajowym referendum. Ich najnowszy patent to niezliczone patenty na przywrócenie dawnej świetności Dublinowi. Wygląda na to, że sami Irlandczycy nie mają o nim wyobrażenia, jakoby był pełnowartościową europejską stolicą i tęsknią do czasów, gdy uważano inaczej. A przecież sposób na to jest tak prosty, jak budowa cepa: wystarczy sprowadzić jeszcze więcej Polaków i wyobrażać sobie, że jest tak, jak dawniej. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 07:33:00 wp.pl

Leszek Miller: zwycięstwo Janusza Piechocińskiego nie jest miażdżące
- To zaskakująca zmiana - mówi o nowym przewodniczącym PSL szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ale zastrzega, że wygrana Piechocińskiego nie przesądza jeszcze o faktycznym przywództwie w partii. - Pozycja Piechocińskiego w partii nie jest więc bezdyskusyjna. On dopiero będzie musiał jakoś tę pozycję umocnić - ocenia Leszek Miller w rozmowie z Faktem. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 07:16:00 wp.pl

Oddział Przedszkolny z Szelejewa najlepszy
     17 listopada w hali sportowej w Gąsawie został rozegrany VIII Powiatowy Turniej pn. „Sprawny przedszkolak”.
2012-11-19 06:44:39 palukitv.pl

Marek Sawicki: wszyscy są zaskoczeni wygraną Janusza Piechocińskiego
Były minister rolnictwa Marek Sawicki z uśmiechem na ustach komentuje zmiany w kierownictwie PSL. Aż tak cieszy go porażka Waldemara Pawlaka? – To insynuacje – mówi Marek Sawicki w wywiadzie dla Faktu. A może sam ma ochotę zająć miejsce Waldemara Pawlaka w rządzie? wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 06:30:00 wp.pl

Pielgrzymowali do bł. Karoliny
     17 listopada w Mogilnie wzorem lat ubiegłych odbyło się Święto Młodych - Święto Karoliny, które w tym roku przebiegało pod hasłem Bez kompromisów.
2012-11-19 06:25:39 palukitv.pl

Czy Maciej Stuhr został zlinczowany na własną prośbę?
Pokłosie" to film zły. Maciej Stuhr, który gra głównego bohatera, został publicznie zlinczowany. Stał się symbolem upraszczania i manipulowania historią na potrzeby komercyjne. Czy został zlinczowany na własną prośbę? Michał Kobosko rozmawia o tym z Magdaleną Rigamonti, która szuka odpowiedzi na to pytanie w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".
Magdalena Rigamonti i Michał Kobosko
2012-11-19 06:21:52 wprost.pl

Nowy szef PSL - nowe rozmowy koalicyjne?
Po przegranej w wyborach na szefa PSL, Waldemar Pawlak zapowiedział, że w poniedziałek zrezygnuje z funkcji wicepremiera i ministra gospodarki. Dla Janusza Piechocińskiego, nowego szefa PSL oznacza to konieczność ułożenia na nowo stosunków w koalicji. wiadomosci.wp.pl
2012-11-19 06:16:00 wp.pl

Marszałkowska dostaje zastrzyki z betonu
Do piątku kierowcy nie pojadą Marszałkowską w stronę Żoliborza. Powód? Wzmacnianie gruntu 
pod budowę metra.
2012-11-19 00:08:00 zyciewarszawy.pl

Wielodzietne rodziny czekają na bonusy
Miasto wciąż zwleka 
z wprowadzeniem warszawskiej karty rodziny. Powód? Pieniądze
2012-11-19 00:03:00 zyciewarszawy.pl


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180 181 182 183 184 185 186 187 188 189 190 191 192 193 194 195 196 197 198 199 200 201 202 203 204 205 206 207 208 209 210 211 212 213 214 215 216 217 218 219 220 221 222 223 224 225 226 227 228 229 230 231 232 233 234 235 236 237 238 239 240 241 242 243 244 245 246 247 248 249 250 251 252 253 254 255 256 257 258 259 260 261 262 263 264 265













шведско-русский словарь, и язык латинский словарь, чешский словарь, грузинский словарь, каталог 3d моделей,