news archive 2012:12-10

pl
Polonia nie dała szans Pogoni
Poniedziałkowy mecz w Warszawie był rozgrywany w ekstremalnych warunkach, przy bardzo niskiej temperaturze. Ostatecznie Polonia Warszawa pokonała Pogoń Szczecin 2:0 (0:0)
2012-12-10 23:02:00 zyciewarszawy.pl

Niewielkie wzrosty w Nowym Jorku
Dane z Chin dały impuls do wzrostów, które ograniczały jednak doniesienia z Europy
2012-12-10 22:37:00 parkiet.com.pl

46-latek zginął w biurze od noża, sprawca został ranny w wybuchu
Policja i prokuratura wyjaśniają okoliczności śmierci 46-latka, który zmarł ugodzony nożem w biurze na Grochowie.
2012-12-10 20:26:00 zyciewarszawy.pl

Niemcy zakażą zoofilii. Po 43 latach!
Niemiecki rząd chce wprowadzić całkowity zakaz współżycia ze zwierzętami, gdyż dotąd zabronione było zbliżenie tylko w wypadku, kiedy zwierzęta były chore lub ranne. Tego typu bestialskie stosunki zalegalizowano w Niemczech w 1969 roku, kiedy homoseksualizm został usunięty z kodeksu karnego. Teraz p. Ilza Aigner, ministerka rolnictwa, zgodziła się zmienić prawo, aby ludzie nie mogli bezkarnie [...]
2012-12-10 18:52:17 nczas.com

Obawy o Włochy nie powstrzymały wzrostów w Europie
Wzrosty na europejskich parkietach ograniczył premier Włoch Mario Monti, który zapowiedział rezygnację ze stanowiska
2012-12-10 18:24:00 parkiet.com.pl

Komendant główny policji: na drodze nie powinny obowiązywać immunitety
- Ustawa fotoradarowa miała traktować właścicieli pojazdów równo, nie uwzględniając żadnych immunitetów ani formalnych, ani materialnych. Chciałbym, żeby była wprowadzona w pierwotnej formie. I będę o to zabiegał - mówi w rozmowie z Cezarym Bielakowskim i Sylwestrem Latkowskim komendant główny policji nadinsp. Marek Działoszyński.
Nadinsp. Marek Działoszyński (fot. Jacek Herok / newspix.pl)
2012-12-10 17:58:38 wprost.pl

WIG 20 ma chrapkę na kolejny rekord
Dynamiczne zwyżki w drugiej części poniedziałkowej sesji pozwoliły indeksom odrobić większość piątkowych strat.
2012-12-10 17:36:00 parkiet.com.pl

Zrób sobie oraz bliskim prezent na Święta a przy okazji wspomóż NCZ!: Pakiety książek i e-książek w naszej księgarni
Od wielu lat przygotowujemy przed Bożym Narodzeniem pakiety książek, które śmiało można podarować każdej osobie, która ma otwarty umysł i nie boi się treści niepoprawnych politycznie, często szokujących dla statystycznego odbiorcy.
2012-12-10 17:23:20 nczas.com

REGION: Dyżurny policji uratował człowieka
  Do zdarzenia doszło w niedzielę wieczorem. Aspirant Piotr Suroż z Komendy Miejskiej Policji w Lublinie odebrał telefon od zdenerwowanej kobiety i natychmiast skontaktował się ze swoim kolegą po fachu z Pucka. Mundurowi pojechali pod wskazany adres. 38-latek był przytomny, ale miał duszności. Przyznał, że leczy się kardiologicznie. Policjanci z Pucka nie czekali na przyjazd karetki, ale sami odwieźli 38-latka do szpitala. Oficer dyżurny z Lublina mógł uspokoić przerażoną matkę. Przekazał jej numer telefonu, pod którym mogła uzyskać informacje...
2012-12-10 16:55:40 tygodnikzamojski.pl

Prezes NRL wzywa Ministra Zdrowia do zmiany rozporządzenia dotyczącego wpisów do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą

W związku z wejściem w życie rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 6 grudnia 2012 r. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz wezwał Ministra Zdrowia Bartosza Arłukowicza do natychmiastowego podjęcia prac legislacyjnych, które spowodują nowelizację rozporządzenia z dnia 29 września 2011 r. w sprawie szczegółowego zakresu danych objętych wpisem do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą oraz szczegółowego trybu postępowania w sprawach dokonywania wpisów, zmian w rejestrze oraz wykreśleń z tego rejestru - w zakresie usunięcia zmian wprowadzonych rozporządzeniem z dnia 6 grudnia 2012 r., a nie konsultowanych z samorządem lekarskim.

Prezes NRL napisał do Ministra:

„Podpisane w dniu 6 grudnia 2012 r. rozporządzenie różni się od projektu z dnia 13 września 2012 roku, który był przedmiotem konsultacji społecznych. Projekt ten nie zawierał m.in. zmian w § 8 ust. 1 pkt 9 i 18 oraz § 12 ust. 1 pkt 9 i 19 nowelizowanego rozporządzenia, wobec czego partnerzy społeczni, a wśród nich samorząd lekarski, nie mieli szans ustosunkować się do tych zmian. Zauważyć należy przy tym, że ww. zmiany nie zostały wprowadzone na skutek postulatów podmiotów, z którymi konsultowano ten projekt, co wynika z analizy uwag zgłoszonych od ww. projektu z dnia 13 października 2012 r.

Wobec powyższego należy stwierdzić, że postanowienia te jak również przepis
§ 2 nowelizacji z dnia 6 grudnia 2012 r. nie zostały de facto poddane konsultacjom społecznym. Takie postępowanie Ministra Zdrowia jest niezgodne z zasadami poprawnej legislacji oraz z delegacją do wydania przedmiotowego rozporządzenia zawartą w art. 106 ust. 4 ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej, zgodnie z którą minister właściwy do spraw zdrowia może wydać to rozporządzenie tylko po zasięgnięciu opinii Naczelnej Rady Lekarskiej, Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych i Krajowej Rady Diagnostów Laboratoryjnych.

Rozwiązania wprowadzone w § 8 ust. 1 pkt 9 i 18 oraz § 12 ust. 1 pkt 9 i 19 wzbudzają sprzeciw również z przyczyn merytorycznych, bowiem rozszerzono zakres danych wpisywanych od rejestru o numer skrytki pocztowej, a wskazanie województwa i powiatu zastąpiono identyfikatorem terytorialnym dla jednostki podziału terytorialnego.

Identyfikator terytorialny dla jednostki podziału terytorialnego jest pojęciem z dziedziny statystyki publicznej i może nie być znany lekarzowi, lekarzowi dentyście chcącemu zarejestrować praktykę zawodową (zwłaszcza jeśli wypełnia wniosek o wpis w postaci papierowej), a ponadto nie stanowi elementu adresu pocztowego, którego dotyczą rubryki dziewiąta i osiemnasta księgi rejestrowej praktyki zawodowej lekarza, lekarza dentysty. Rozszerzenie zakresu danych o numer skrytki pocztowej wprowadza wrażenie, że jest obowiązek jej posiadania przez podmioty wykonujące działalność leczniczą, a ponadto może prowadzić do sytuacji, gdy w rejestrze będą figurowały dwa adresy do doręczeń (adres tradycyjny i adres skrytki pocztowej).

Nie do przyjęcia jest brzmienie §2 rozporządzenia z dnia 6 grudnia 2012 r. nakładające na organy prowadzące rejestr podmiotów wykonujących działalność leczniczą obowiązek wezwania podmiotów wykonujących tę działalność, które przed dniem wejścia w życie tego rozporządzenia złożyły wnioski o wpis do rejestru, o zmianę wpisu do rejestru lub o wykreślenie z tego rejestru - o uzupełnienie danych zawartych we wnioskach, w zakresie wynikającym z tego rozporządzenia, w terminie do dnia 31 grudnia 2012r. Obowiązek taki nie jest przewidziany ustawą o działalności leczniczej, a dodatkowo rodzi po stronie organów rejestrowych dodatkowe koszty związane z ewentualnym wysyłaniem wezwań.”


2012-12-10 16:37:00 nil.org.pl

Radosław Sikorski poprosił UE o pomoc w przekazaniu wraku TU-154 M
W ubiegłym tygodniu Radosław Sikorski rozmawiał podobno na temat zwrócenia Polsce wraku TU-154 z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem. Nie zdołał jednak uzyskać informacji o tym, kiedy rozbita pod Smoleńskiem maszyna mogłaby wrócić do Polski. Stąd interwencja ministra spraw zagranicznych w EU. Sikorski zapowiedział ponadto, że strona polska będzie tę kwestię "cieprliwie drążyć".
2012-12-10 16:06:42 tygodnikzamojski.pl

Policja przejęła narkotyki za milion zł
Ponad pięć kilogramów różnych narkotyków wartych ok. miliona złotych przejęła warszawska policja - poinformował rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek.
2012-12-10 15:43:00 zyciewarszawy.pl

TOP 7 WPROST: Najbardziej pożądane gadżety XXI wieku
Budzą pożądanie i zazdrość. Większość z nas kocha gadżety, ale z równą pasją potrafi punktować ich słabości. Jest jednak kilka takich, które całkowicie zdeklasowały swoich rywali i które każdy, bez względu na cenę, chciałby mieć. Przedstawiamy subiektywny ranking "Wprost".

2012-12-10 15:31:22 wprost.pl

WARSZAWA: 5 kg narkotyków za milion złotych zarekwirowała policja
W związku ze znalezieniem tak dużej ilości narkotyków policja zatrzymała mężczyznę, któremu przedstawiono zarzuty posiadania znacznej ilości środków odurzających. Kiedy zatrzymywano go w jednym ze stołecznych mieszkań, mężczyzna miał przy sobie walizkę, a w niej prawie 5 kilogramów kokainy, ok. pół kilograma heroiny oraz przeszło 40 gramów amfetaminy.  34-latek trafił na 3 miesiące do aresztu.  
2012-12-10 14:45:05 tygodnikzamojski.pl

Aresztowani za napady na dostawców pizzy
Dwaj młodzi mężczyźni telefonicznie zamawiali pizzę, a gdy pod wskazane adresy podjeżdżali dostawcy, zastraszali nożem i okradali. Napadli też na ekspedientkę
2012-12-10 14:45:00 zyciewarszawy.pl

W aptekach może zabraknąć leków
To ważna wiadomość dla tych, którzy niektóre leki muszą przyjmować codziennie. Takie osoby powinny zadbać o to, by w odpowiednie pigułki zawczasu się zaopatrzyć. Zgodnie z zapisami ustawy farmaceutycznej, od nowego roku marża na leki refundowane obniża się o jeden procent.
2012-12-10 14:40:17 tygodnikzamojski.pl

"Premierze pomóż" - film na temat refundacji
Film na temat refundacji p.t. "Premierze pomóż" opublikowało Wydawnictwo Medycyna Praktyczna na swoim portalu: http://www.mp.pl/premierzepomoz/
Film pojawił się obok apelu skierowanego do Premiera RP Donalda Tuska, którego treść poparła Naczelna Izba Lekarska.
 

2012-12-10 14:35:00 nil.org.pl

ZAMOŚĆ: Komiks w PRL-u, PRL w komiksie – wystawa w bibliotece
Na ekspozycję składają się komiksy, nawiązujące w swej treści do polityki, historii, rzeczywistości i kultury PRL. Można tutaj zobaczyć także obrazkową opowieść m.in. o przygodach Hansa Klossa i Tytusa, Romka i Atomka, śledztwach kapitana MO Żbika czy też komiksy z lat 50., których bohaterowie zachęcali np. do kolektywizacji rolnictwa.Ponadto na wystawie prezentowane są komiksy wydawane przez podziemną "Solidarność" w latach 80. - Dzięki tej wystawie osoby odwiedzające bibliotekę mają okazję poznać dzieje polskiego komiksu w okresie PRL, który jako jeden...
2012-12-10 14:30:15 tygodnikzamojski.pl

ZAMOŚĆ: Mieszczanie w działaniu debatowali o mieście
  - Jej celem była wymiana poglądów na temat roli społeczeństwa obywatelskiego w rozwoju miasta, wagi współpracy samorządu z organizacjami pozarządowymi, a także (a może przede wszystkim) wskazania kluczowych obszarów dla dobrego życia mieszkańców naszego miasta w kontekście funkcjonowania serwisu NaprawmyTo.pl. - Informuje Barbara Kolbus ze Stowarzyszenia „Projekt-Europa". Podczas spotkania Ewa Stokłuska, badaczka społeczna z Pracowni Badań i Innowacji Społecznych "Stocznia" mówiła o obszarach, w jakich władze miasta powinny...
2012-12-10 14:22:42 tygodnikzamojski.pl

BIŁGORAJ: Kryształowa Cegła dla nowej siedziby starostwa
W konkursie wybierane są "najlepsze inwestycje budowlane po obu stronach wschodniej granicy Unii Europejskiej, na Szlaku Słońca i Śniegu". Nowa siedziba Starostwa Powiatowego w Biłgoraju zdobyła wyróżnienie w kategorii remonty i modernizacje. Przypomnijmy, że na potrzeby samorządu zaadaptowany został dawny budynek oddziału wewnętrznego szpitala w Biłgoraju. Jego przebudowa trwała od maja 2008 roku, zakończyła się w czerwcu br. Całe zadanie, przeprowadzone w dwóch etapach pochłónęło w sumie ok. 8 mln. zł. Do nowej siedziby przeniosły się niemal...
2012-12-10 12:03:19 tygodnikzamojski.pl

NARTY: Stok w Jacni już działa, Bobliwo i Chrzanów szykują się do sezonu
  Jacnia, jako pierwsza wystartowała z sezonem narciarskim. Na nartach i snowboardzie można tutaj było pojeździć już w sobotę. Ta stacja narciarska czynna ma być też przez cały tydzień (od godz. 16 do 21). Na najbliższą środę otwarcie wyciągów zaplanowano w Chrzanowie koło Janowa. To duża stacja, więc śniegu też trzeba nasypać sporo. Podobnie jest w Bobliwie koło Izbicy. - Śnieżymy nocami, bo tylko wtedy jest wystarczający mróż. Może na najbliższy weekend uda się nam już uruchomić wyciąg - zapowiada Wiesław Paluch, właściciel stoku...
2012-12-10 11:43:08 tygodnikzamojski.pl

Ślad po kierowcy zaginął
Od kwietnia toruńskiej policji i prokuraturze nie udało się znaleźć 46-letniego Jarosława Wójcika, podejrzewanego o spowodowanie wypadku w Kończewicach, w którym zginęły trzy osoby.
2012-12-10 11:00:00 nowosci.com.pl

Wieczór z PTTK
     6 grudnia w murach strzeleńskiego liceum odbył się Wieczór Mikołajkowy wieńczący obchody jubileuszowe 55-lecia powstania strzeleńskiego oddziału PTTK. Przy świątecznie udekorowanych stołach, które uginały się od pysznych wypieków zasiedli członkowie PTTK, sympatycy oraz zaproszeni goście.
2012-12-10 09:33:05 palukitv.pl

Anne Applebaum - żelazna dama
Kiedy z bydgoskiego urzędu wypłynęła do mediów informacja, że Anne Applebaum, żona ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, złożyła tam podanie o przyznanie jej polskiego obywatelstwa, Anne była wściekła. Pytana wprost odpowiada podniesionym głosem: – To całkiem osobiste, związane z dziećmi i Radkiem, jestem bardzo zła, że to wyszło, od paru tygodni zbieram jakieś dokumenty, przechodzę biurokratyczne katusze, a tu jeszcze to!
Anne Applebaum i Radosław Sikorski (fot. Newspix.pl)
2012-12-10 09:26:22 wprost.pl

Haniebna "lista tysiąca"

Zarówno politycy, jak i biznesmeni powinni się dowiedzieć, kto odpowiada za jej powstanieDwa tygodnie temu opublikowaliśmy czołówkę Roberta Walenciaka „Tysiąc na celowniku” (nr 48) wraz z nazwiskami ludzi, którzy znaleźli się na liście osób poddanych działaniom sprawdzającym prokuratury i policji. (Pełniejsza wersja tej listy znajduje się na stronie www.przeglad-tygodnik.pl). Na prokuratorsko-policyjnej liście mnóstwo jest znanych nazwisk, począwszy od trzech premierów, poprzez ministrów i biznesmenów, na artystach oraz celebrytach kończąc.Drukując nasz tekst, skupiliśmy się na polityczno-prawnych aspektach stworzenia takiej listy – dowodu na istnienie IV RP, w której prokuratura i służby specjalne, działające bez należytego nadzoru, na polityczne zapotrzebowanie spółki Kaczyńscy & Ziobro, śledziły osoby z pierwszych stron gazet.Na nasz artykuł i listę od innej strony spojrzał dziennik „Puls Biznesu”, który 5 grudnia w swojej czołówce „Klub 1000” informował, że takie rzeczy nie dzieją się przypadkowo. W środku numeru zaś autorzy tekstu „Biznes pod specjalnym nadzorem” – Piotr Nisztor i Karol Jedliński – przeanalizowali „listę tysiąca”, wyszukując w niej bankowców, ludzi biznesu i menedżerów. Dziennikarze informowali: „Nazwiska na liście to czołówka polskiego biznesu – szefowie dużych przedsiębiorstw, bankowcy, menedżerowie znani szerokiej publiczności”.Przygnębiająca skalaUmieszczenie tych ludzi na liście było dla nich samych ogromnym zaskoczeniem, co wynika z cytowanych wypowiedzi, jak chociażby słów Stanisława Grynhoffa, współzałożyciela kancelarii Grynhoff Woźny i Wspólnicy. „Nie chcę na gorąco mówić, czy i jakie kroki podejmę. Zleciłem analizę tej sprawy, za kilka dni będę miał wyniki. Jednak nie dziwi mnie to, że służby zajmują się nie tym, co trzeba. Nie brałem udziału w procesach prywatyzacyjnych. Śpię spokojnie, bo w biznesie nie zrobiłem nic niezgodnego z prawem, jednak każda forma zainteresowania służb moją osobą niepokoi. Istotnym problemem jest np., w czyje ręce mogą wpaść zebrane materiały i w jaki sposób zostaną wykorzystane”, zaznacza Stanisław Grynhoff.Nie mniej zdziwiony jest były prezes Orlenu, Igor Chalupec: „Jestem zaskoczony istnieniem takiej listy, ale widzę, że znalazłem się w bardzo dobrym towarzystwie”.Wypowiadający się w „Pulsie Biznesu” menedżerowie oprócz oburzenia wyrażają dezaprobatę dla pracy prokuratury i policji. Mówią wprost, że złamano zasady państwa prawa. „Istnienie takiej listy jest skandaliczne w państwie demokratycznym. Jaka jest podstawa prawna? Obiektywny cel, dla którego uruchomiono tajne działania?”, pyta Raimondo Eggink, konsultant i zawodowy członek rad nadzorczych.Były wiceprezes spółki Prokom Investments, Wiesław Walendziak, idzie dalej: „Przygnębiająca jest skala i intencja tego przedsięwzięcia. Żeby podsłuchiwać tysiąc ciężko pracujących przedsiębiorców, trzeba uruchomić armię kilku tysięcy funkcjonariuszy. Gdyby z taką determinacją ścigano seryjnych morderców i handlarzy narkotyków, Polska byłaby bezpiecznym, lepszym krajem, ale tu najwyraźniej całkowicie pomyliły się komuś priorytety”.W podobnym tonie wypowiedział się Adam Pawłowicz, były prezes Ruchu: „To, co mnie niepokoi, to całkowity brak podstaw faktycznych i prawnych do podjęcia inwigilacji mojej osoby”.Opublikowane przez nas tekst i lista dają umieszczonym na niej asumpt do wyciągnięcia jeszcze jednego wniosku, a mianowicie, że ci, którzy powinni stać na straży prawa, nazbyt łatwo je omijają, swoimi działaniami szkodzą zaś polskiej przedsiębiorczości. Wspomniał o tym Aleksander Gudzowaty, właściciel Bartimpeksu, mówiąc dziennikarzom „Pulsu Biznesu”: „Amatorstwo prokuratury jest zadziwiające. Tę listę musieli przygotować ludzie bez wyobraźni. Przecież do podjęcia takich działań muszą być powody. Łamiąc wszelkie reguły, nie można stworzyć dobrego klimatu dla biznesu”.Klimat IV RPTrudno posądzać autorów „listy tysiąca” o to, że mieli na uwadze „klimat dla biznesu”. Oni działali w innym „klimacie”, znanym z myślenia: „Dajcie mi człowieka...”. Nie ma w tym przesady. Bo jak inaczej rozumieć kończącą tekst w „Pulsie Biznesu” wypowiedź byłego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Andrzeja Barcikowskiego: „Robienie takich list jako załączników pachnie nieprzyjemnie. Można mieć wrażenie, że wytypowano jakąś grupę do rozpracowywania. Tworzy się wręcz przekonanie, że są to osoby do odstrzału”.Podczas posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka posłowie pytali Iwonę Palkę, szefową Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach, o okoliczności powstania listy. Pani prokurator początkowo utrzymywała, że ta sprawa nie jest jej znana. Jakież musiało być zdziwienie prokurator Palki, że udało się dotrzeć do dokumentów, a konkretnie listy, pod którą widnieje jej podpis.Już ten fakt dowodzi, że zarówno prokuratura, jak i Centralne Biuro Śledcze nie mają czystych sumień, że chętnie by listę ukryły. Tej niewygodnej dla ludzi IV RP sprawy nie można zbyć myśleniem: a, to taka sobie lista, z której nic nie wynika. Jeżeli ktoś chciał niezbitego dowodu, że istniała IV RP, to właśnie go dostał. I dziwić musi, że „lista tysiąca” nie wywołała należytego poruszenia wśród polityków i większości dziennikarzy. Zastanawiające, że nie ma odpowiedzi na liczne, fundamentalne dla państwa prawa pytania: jak można było sporządzić taką haniebną listę, na czyje polecenie ona powstała, kto decydował, kogo na niej umieścić? Jakie są „efekty” tej listy, jakie związane z nią postępowania prowadzono, kogo w nie wprzęgnięto? Jaka była rola służb specjalnych? Jakie wytworzono dokumenty, nagrania i jakie są ich losy? Pytań jest oczywiście dużo więcej.Nieczyste intencjeKto w pierwszej kolejności powinien je zadać? Przede wszystkim połączone sejmowe komisje: Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka pod przewodnictwem Ryszarda Kalisza oraz Komisja ds. Służb Specjalnych Konstantego Miodowicza. Powoływanie komisji specjalnej niczego nie da, bo cała sprawa się rozmyje w wyniku działań posłów partii Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry.Swoje powinny zrobić Prokuratura Generalna i jej komórki kontroli.Tej sprawy nie wolno odpuścić, bo prokuratorzy i funkcjonariusze służb specjalnych tylko utwierdzą się w przekonaniu o swojej bezkarności, stanie się ona przyzwoleniem na takie praktyki dla następnych, którzy, wysługując się politykom, będą śledzić ludzi tylko dlatego, że ci zasiadają w radach nadzorczych  lub zarządach.Tej listy hańby nie powinni też bagatelizować umieszczeni na niej, od biznesmenów po artystów. Mają przecież taką opinię jak ta Kazimierza Olejnika, byłego prokuratora krajowego, wyrażona w „Pulsie Biznesu”: „Jeżeli organy ścigania robią listę czy jakiekolwiek zestawienie, to robią to z jakiegoś powodu. Nie mam więc cienia wątpliwości, że intencje w tej sprawie nie były czyste”.

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 17 December, 2012 - 00:24
Autor: 
Paweł Dybicz
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
20

2012-12-10 09:26:19 przeglad-tygodnik.pl

Jazda w głębokim śniegu | Szwajcarski puch
Wśród miłośników jazdy w głębokim śniegu takie miejsca, jak Verbier, Davos czy Zermatt uchodzą za wybitne. Nie ma się co dziwić.
2012-12-10 09:22:04 polityka.pl

Wielka mrówka i św. Mikołaj
     6 grudnia w Przedszkolu nr 2 w Strzelnie hucznie obchodzone były przypadające w tym dniu Mikołajki.
2012-12-10 09:12:24 palukitv.pl

LEKARZ W PLEBISCYCIE NA NAJLEPSZEGO SPORTOWCA POLSKI

Ginekolog-położnik z Międzybrodzia Żywieckiego, Sebastian Kawa, jest najbardziej utytułowanym pilotem na świecie, a przy tym chyba najbardziej niedocenianym sportowcem w Polsce. Od dziesięciu lat wygrywa niemal wszystkie zawody szybowcowe w jakich uczestniczy.

Zdobył już w tym czasie 8 tytułów mistrza świata, 3 Europy i laur Światowych Igrzysk Lotniczych, ustanawiał rekordy świata i Polski. Większość z tych sukcesów osiągnął latając na polskich szybowcach. Te zwycięstwa nie przychodzą łatwo i nie są dziełem przypadku, bo pilot musi zmagać się nie tylko z rywalami, ale często także z burzami, huraganami i różnymi siłami przyrody, a mistrzostwa w tej dyscyplinie to 2 tygodnie stresu oraz wyczerpującego, często ryzykownego, latania.

Współczesne szybowce, wykorzystując tylko siły przyrody, mogą bez lądowania pokonywać odległości sięgające 3000 km, latać w stratosferę na wysokości nieosiągalne nawet dla potężnych samolotów komunikacyjnych. Trzeba mieć niesamowita odwagę, perfekcyjne opanowanie maszyny, ogromną wiedzę z wielu dziedzin, aby na delikatnej konstrukcji bez silnika zapuszczać się w najbardziej dzikie i niedostępne miejsca na ziemi, albo mknąć przy skałach z prędkościami 200- 300 km/godz. A właśnie w pełnych pułapek i zagrożeń Alpach, Andach, dzikich górach Nowej Zelandii, pustkowiach Norwegii i Teksasu, nasz krajan wygrywał z najlepszymi pilotami świata. Szybowiec ciągle opada, więc granica między powodzeniem a katastrofą zależna jest od wysokości i zamyka się w przedziale kilku minut, a w locie przy kamiennych ścianach nawet ułamków sekundy.

Dlaczego tak niewiele o tym słyszymy? Bo to sport bez trybun i stadionów, bez komercji, gdyż w tej dyscyplinie sportu trudno jest ustawić planszę, czy inne nośniki reklam, których nie mogą ominąć obiektywy kamer i aparatów fotograficznych - a za tym idą pieniądze i rozgłos. Nie ma ich w szybownictwie, piloci sami pokrywają większość kosztów, lecz dlatego w tej dyscyplinie zachowany został szlachetny wymiar rywalizacji sportowej, a nagrodą jest satysfakcja. Nikt tam nikomu nie podpiłuje skrzydeł.

W tym roku stał się cud. Sebastian Kawa został nominowany do grupy 20 sportowców spośród których zostanie wybrana 10- tka roku. Oddajmy więc sprawiedliwość jego niebywałym osiągnięciom i głosujmy na niego w plebiscycie.

Głos można oddać do 2.01.2013 r. poprzez kupony Przeglądu Sportowego albo drogą internetową pod adresem:

http://plebiscyt.przegladsportowy.pl/plebiscyt/rejestracja.asp?Kategoria=845

Dociekliwym polecamy:

http://plebiscyt.przegladsportowy.pl/Mistrzowie-Sportu-Sebastian-Kawa-Plebiscyt-2012,artykul,151991,1,1038.html

www.sebastiankawa.pl

www.youtube.com/watch?v=_Iiq0wMzpuw

www.youtube.com/watch?v=Pymv4IEk6pk

www.youtube.com/watch?v=kyaMcMzDkFM

(Autor tekstu: Tomasz Kawa)


2012-12-10 09:05:00 nil.org.pl

Muzycy wędrujący - rozmowa z Jerzym Bawołem

Grywaliśmy na krakowskim Kazimierzu,aż któregoś dnia pojawił się Steven Spielberg…Jerzy Bawoł – akordeonista zespołu KrokeKroke(co w jidysz oznacza Kraków) został utworzony w 1992 r.przez trójkę przyjaciół, absolwentów krakowskiej akademiimuzycznej: Tomasza Latę (kontrabas), Tomasza Kukurbę(altówka) i Jerzego Bawoła (akordeon). Początkowo grali muzykę bardzo mocno osadzoną w tradycji klezmerskiej, z silnymi wpływami bałkańskimi, by z czasem wzbogacić ją o brzmienia Orientu i Indii, elementy jazzu i world music, tworząc własny, charakterystyczny styl. Płyta „Feelharmony” jest ukoronowaniem 20-letniej działalności Kroke.Rozmawia Paweł DybiczMożna powiedzieć, że jesteście muzyczną wersją kariery od pucybuta do milionera. Wy też zaczynaliście od występów na ulicy, by teraz grać w dużych salach koncertowych, nie tylko w Europie.– Trochę tak to wygląda, ale nie wolno zapominać, że każdy z nas jest wykształconym muzykiem klasycznym, przeszedł wszystkie stopnie edukacji muzycznej, skończył Akademię Muzyczną w Krakowie. Świadomie się zdegradowaliśmy do poziomu ulicy. 20 lat temu w Paryżu, Londynie czy Wiedniu muzycy, ci po akademiach, degradowali się do poziomu ulicy, kiedy np. tracili wzrok, ale snobistyczny świat tych metropolii pozwalał na to, by klasyk muzyczny wyszedł na ulicę lub plac i mógł sobie coś zagrać. To się nie mieściło w kanonie zachowań, również w Polsce. My natomiast zdegradowaliśmy się z pełną świadomością i z premedytacją. I nawet nie w Warszawie czy w Gdańsku, ale w Krakowie, właściwie pod samym nosem akademii muzycznej.Pewnie ku niezadowoleniu szacownych profesorów?– Nie robiliśmy tego po to, by dać komuś pstryczka w nos, odegrać się czy pokazać cokolwiek.Skąd się wzięła myśl, by zająć się muzyką umownie zwaną klezmerską? Wpłynął na was klimat Kazimierza?– Kiedy zaczynaliśmy, klimat Kazimierza dopiero się rodził, wtedy w ogóle jeszcze go nie było. W 1992 r., gdy skończyliśmy edukację akademicką, już od ośmiu lat byliśmy przyjaciółmi. Nie kolegami ze szkoły, tylko przyjaciółmi, którzy razem spędzali czas, grali na prywatkach i spotkaniach. Tam graliśmy muzykę lżejszą, improwizowaną. Nie jazzową, ale inspirowaną folkiem, bałkańską, cygańską, również żydowską. Dla przyjemności i tylko dla przyjemności. I tę muzykę chcieliśmy grać na ulicy.Z AKADEMII NA SZEROKĄAż trafiliście na ulicę Szeroką.– To później. Szeroka była właściwie konsekwencją naszego wyjścia na ulicę, bo gdy graliśmy kiedyś, chyba na Floriańskiej, pani Zosia Łuczyńska, spiritus movens na Kazimierzu, powiedziała: Chłopcy, jak wy pasujecie do Kazimierza. Nie wiedzieliśmy, o czym mówi, a ona nam wyklarowała, że kilkaset metrów dalej zaczyna się dzielnica, w której przez 700 lat mieszkali Żydzi. Nigdy tam nie chodziłem, bo to był margines Krakowa.Taka gorsza Praga dla Warszawy?– Myślę, że tak, bo to była dzielnica chyba świadomie skazana przez rządzących na samoistne zniszczenie. Mieszkańców uznawało się za margines. Nie było ich stać na utrzymanie tych budynków, więc wszystko się rozsypywało. Ale Kazimierz przetrwał, te dziewięć czy dziesięć synagog, cmentarze, święci ludzie, którzy tam są pochowani, te setki lat historii. O tym opowiadała nam pani Łuczyńska. I pomyśleliśmy, że to chyba coś dla nas. Trudno to sobie wyobrazić, ale wówczas była tam jedna jedyna kawiarnia – Galeria Ariel na ulicy Szerokiej, i tam zaczęliśmy grać. W dzielnicy, do której strach było wejść. Zaczęły się koncerty dla 30-40 osób. Wyglądało to niesamowicie, w okolicy paliło się światło w jednym okienku, z którego rozchodziła się muzyka. Jakby ktoś się cofnął o 100 lat.Żeby zaistnieć w Krakowie, trzeba zacząć od muzyki klezmerskiej?– Żeby zaistnieć w Krakowie, potrzeba bardzo dużo czasu. Ale jedną rzecz muszę powiedzieć: kłócę się z określeniem muzyka klezmerska. Dla mnie to jest zjawisko, które przybyło do Ameryki. A właściwie wróciło, choć w innej postaci. 100-150 lat temu do Ameryki jechali Żydzi, klezmerzy stąd, z terenów I Rzeczypospolitej. Przywieźli do USA swoją muzykę – niekoniecznie żydowską, również ukraińską, polską, którą znali z miejsca zamieszkania. I to Amerykanie nazwali ją klezmerską, bo była grana przez klezmerów. W Polsce nie znaliśmy pojęcia muzyka klezmerska, dla nas klezmer znaczył tylko muzyk. To dokładne tłumaczenie z hebrajskiego słowa muzyk instrumentalista. Dla mojego dziadka klezmer to był muzyk, dla mamy podobnie. Potem to poszło w jakąś pejoratywną stronę i zaczęło oznaczać muzyka gorszej kategorii, knajpianego. Dla mnie sztandarowym przykładem klezmera był Jankiel z „Pana Tadeusza” – dźwiękiem potrafił opisać rzeczywistość, w specyficzny sposób.IMPRESARIO SPIELBERGWasza droga na szczyty od tych ulicznych grajków tak na dobrą sprawę zaczęła się od Stevena Spielberga. Niewiele zespołów na świecie, jeżeli w ogóle jakikolwiek, może sobie wpisać do CV takiego impresaria.– Może impresario to nie, ale chuchnął nam w ręce. A wszystko za sprawą jego żony Kate Capshaw, która przychodziła posłuchać nas w Galerii Ariel. Mało tego, na koncerty przylatywała z przyjaciółmi prywatnym samolotem. Zapewniała nas, że Steven przyjedzie na nasz występ, ale teraz robi jednocześnie dwa filmy: w dzień kręci „Listę Schindlera”, a w nocy miksuje „Park Jurajski”. Aż któregoś dnia Steven się pojawił i owocem tej wizyty było zaproszenie nas do Jerozolimy na koncert dla ocalałych z listy Schindlera. Występ wiązał się z ostatnimi scenami w filmie, składaniem kamieni na grobie Oskara Schindlera w Jerozolimie.Występ nie był jedynie okazją do zaprezentowania kunsztu.– Pobyt w Jerozolimie miał dla nas wyjątkowe znaczenie, a sam koncert był ważny, bo dotknęliśmy czegoś, o czym nie mieliśmy pojęcia, mianowicie tematu muzyki granej przez klezmerów. Po wojnie w Polsce nie było klezmerów, toteż cały czas zastanawialiśmy się, czy mamy prawo moralne sięgać po ich muzykę. Wtedy poznaliśmy się z Poldkiem Rosnerem, akordeonistą z „Listy Schindlera”, który powiedział: Chłopcy, wam nie tylko wolno, ale wy musicie to robić, bo jak nie wy, to kultura klezmerów zginie. Macie jedną jedyną szansę daną wam przez historię, musicie ją wykorzystać. I być kontynuatorami tego, co zostało zerwane przez II wojnę światową i czasy komunizmu.W waszej trójce dwóch jest z rocznika 1969, jeden z 1968. W powojennej historii Polski to znaczące daty. To urasta do pewnego symbolu?– Oczywiście, że wiem, z jakich roczników jesteśmy, ale po raz pierwszy ktoś tak bezpośrednio połączył te daty z naszą trójką. Nigdy o tym nie mówiłem, jesteś pierwszą osobą, która o to zapytała. Aż mnie ciarki przechodzą. Lata 1968-1969 to rzeczywiście wyjątkowy czas i nie wiem, czy musimy go komentować.WINA I KAMIEŃWystępujecie głównie poza granicami Polski, macie kontakt z różną publicznością. Większość widzów wie, jaką gracie muzykę i skąd nazwa zespołu. Nie macie odczucia, że gracie dla niemałej widowni, która jeśli nie jest przekonana, to przynajmniej słyszała o tej zbitce myślowej: Polak antysemita?– Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem, nigdy też nie poczułem na własnej skórze tego, że Polacy to antysemici. Owszem, rozmawiamy na ten temat, i to wielokrotnie, ale nikt w ten sposób na nas nie patrzy. Poza tym większość koncertów gramy w Europie.Również skażonej antysemityzmem.– O właśnie. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. I może dlatego nikt nie łączył naszego zespołu z owym stereotypem. Nigdy. Natomiast były pytania, jak się czujemy w Polsce, czy odczuwamy antysemityzm. Wyjeżdżając z Polski, nazywając się Kroke, zawsze byliśmy dumni, że jesteśmy stąd, z Krakowa, nawet gdy np. w Niemczech panowała opinia, że Polacy kradną w sklepach.Dlaczego przez wiele lat tak trudno było wam w Polsce przebić się poza Kraków?– Odpowiedź jest bardzo prosta – nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Nie widzę innego wytłumaczenia, poza tym, że początki zawsze są trudne. Dowodzą tego losy naszych pierwszych płyt. Pierwszą chcieliśmy wydać w Polsce, na co ZAiKS powiedział, że musimy mieć pozwolenie od wszystkich kompozytorów lub wszystkich ich spadkobierców na nagranie tych utworów. Pomyśleliśmy: Jezu, jak my zbierzemy te pozwolenia od ludzi rozsianych po świecie? Ale byliśmy uparci, napisaliśmy do Izraela, że chcemy uzyskać te pozwolenia. Otrzymaliśmy odpowiedź, że w Polsce jest taka instytucja jak ZAiKS: zgłoście się do niej i o nic już nie musicie się martwić. Kółko niemożności się zamknęło. I wtedy nasi znajomi z Berlina, z wytwórni Oriente Musik, wydali tę płytę, bo w Niemczech prawa autorskie działają na innej zasadzie. Poza tym gdy graliśmy 160 koncertów rocznie, 140-150 było za granicą. Skoro tak mało koncertowaliśmy w Polsce, zrozumiałe, że byliśmy w niej mało znani.Czy to, że macie taką pozycję na europejskim rynku muzycznym, w Polsce, jest konsekwencją mody na żydowskość, objawiającej się przyznawaniem do żydowskich korzeni?– W Kroke nie było żadnych coming outów. Życie rodzinne i jego historię zostawiamy sobie. Czy wzrost zainteresowania nami to efekt mody na żydowskość? Nie sądzę, no, może trochę, ale naszą pozycję na rynku muzycznym osiągnęliśmy ciężką, już 20-letnią pracą.Tytuł waszej najnowszej płyty, „Feelharmony”, która właśnie trafiła do sklepów, to taka specjalna gra słów?– I taka zamierzona ich wieloznaczność.Co chcieliście powiedzieć słuchaczom, dając taki tytuł?– To oddaje właśnie tytuł, chcieliśmy dać sobie i słuchaczom możliwość poczucia odrobiny harmonii, takiej, która w muzyce jest pierwszoplanowa.Nie u każdego kompozytora.– Tak, ale do muzyki najwięcej wnieśli nie ci, którzy ją całkowicie odrzucają. Dla nas harmonia to pewna struktura, toczona przez wieki walka o poczucie formy i treści. Gdzie jest ich idealne połączenie – czy u Francuzów, czy u Niemców, czy może u Anglików?Najbliżej harmonii byli chyba Francuzi i Włosi. Jeżeli tytuł powie się szybko, kojarzy się on z filharmonią.– Nasza płyta to materiał orkiestrowy, który leżał kilka lat i dojrzewał. Nagrany z Anną Marią Jopek i przy ogromnym udziale Krzysztofa Herdzina, który całość zaaranżował. „Feelharmony” nie jest projektem, który powstał, bo ktoś z nas rzucił: to teraz zróbmy aranżację orkiestrową. Od dawna wiedzieliśmy, że chcemy nagrać płytę z orkiestrą, długo dyskutowaliśmy, jaka powinna być jej rola, w jakich korelacjach powinna z nami występować.PIERWSZA NASZAI musieliście czekać 20 lat, by zauważyła was wielka firma fonograficzna.– Wielka firma, EMI, konkretnie londyńska, zauważyła nas już wcześniej, kiedy graliśmy z Nigelem Kennedym. W Polsce EMI wydała płytę, którą nagraliśmy z Mają Sikorowską. Ale rzeczywiście „Feelharmony” to pierwsza wyłącznie nasza płyta, bo przedtem wydawała je berlińska Oriente Musik.Daje się zauważyć rosnące rozchodzenie się gustów miłośników muzyki. Dzielą się oni na tych, którzy słuchają muzyki klasycznej i ambitniejszej, choćby w waszym wydaniu, i tych, którym pop, muzyka elektroniczna absolutnie wystarcza.– Na owo rozchodzenie się mają wpływ stacje radiowe, wytwórnie płytowe i sklepy muzyczne. Nakłada się na to zanikanie kultury muzycznej, teraz kształtuje ją rynek muzyczny i on dyktuje prawa na nim funkcjonujące i upodobania słuchaczy.Czym się różni kariera od popularności?– O naszej karierze można mówić, o popularności już raczej nie. Kroke tylko w pewnych kręgach jest popularny. Kiedyś się mówiło o gwiazdorstwie, a teraz o celebrytach, ludziach, którzy nierzadko nie muszą niczego umieć. Ci ludzie tak naprawdę w odpowiednim momencie muszą być. Zaistnieć i wyglądać. Natomiast żeby zrobić karierę, trzeba udowodnić, że coś się potrafi. Owszem, można się wspiąć na szczyt, ale kariera to długa droga poparta rzetelną pracą, którą się kocha.Ale da się zrobić karierę bardziej przy pomocy speców od komputerów niż harówki?– Oczywiście da się, ale wtedy efektem będzie krótka popularność, a nie kariera. Tej ostatniej nie zastąpią komputery. Popularność, ta wielka, ten pik, mija i wtedy trzeba udowodnić, że jest się dobrym, kiedy publiczność liczy góra kilkuset widzów i każdy patrzy i słucha. Takie intymne koncerty są prawdziwym sprawdzianem, dowodem tego, co potrafisz. Pewnie dlatego w Anglii nawet ci najwybitniejsi muzycy się spotykają i rozmawiają, i grają, pokazując kunszt oraz to, co mają nowego w repertuarze.W czasie nagrywania ostatniej płyty poza orkiestrą zaangażowaliście perkusistę i nie byle jaką wokalistkę. Nie kusi was czasami, by na stałe poszerzyć skład zespołu o bębniarza i kogoś, kto dałby namiastkę tego, co robi Anna Maria Jopek?– Tomek Kukurba śpiewa wcale niemało, robi wokalizy. To trio, które mamy przy wszystkich naszych projektach, a teraz robimy chyba 13 równolegle, jest permanentnym powrotem do pierwotnej surowości, powrotem do tego, o co nam chodzi w muzyce. To trio, ten rdzeń, trzon, ma zostać, nie chcemy być kwartetem. Po to, żebyśmy czuli się zdrowi na umyśle i mogli ocenić, gdzie jesteśmy, co i jak robimy. Trio daje mam krok do tyłu i jest dla nas jakby jednym instrumentem, jednym ciałem.MUZYCY NA MEDALMuzyka żydowska na terenach I Rzeczypospolitej mijała się, choć nie zawsze przenikała, z polską muzyką ludową, z muzyką ukraińską, cygańską. Próbujecie to odnaleźć?– Nie, dla nas od początku nie było ważne odtwórstwo ani muzyczna prawda historyczna. Od początku istnienia zespołu najważniejsze dla nas było znalezienie samych siebie, sensu naszego muzykowania, znalezienie się w filozofii bycia klezmerem. To byli muzycy wędrujący. My też odnaleźliśmy sens w tym podróżowaniu po świecie i graniu z wieloma muzykami z różnych kontynentów. To, co oni nam dają, chłoniemy jak gąbka, dostajemy nowe impulsy, nowe światło, nowe spojrzenie na muzykę. Oczywiście, bazując na tym, że jesteśmy z Krakowa i cały czas troszkę pachniemy tym żydostwem.A choćby w Krakowie nikt wam tego nie dał odczuć? Jacyś prawdziwi Polacy?– Nie. Może dlatego, że tacy nie chodzą na nasze koncerty?Za to chodzą na marsze autentycznych patriotów, jak mówi Jarosław Kaczyński. A teraz, wykorzystując internetową anonimowość, wyzywają od Żydów Macieja Stuhra za jego rolę w „Pokłosiu”.– Owszem, są tacy, ale my nie doświadczyliśmy od widzów żadnych takich zachowań. Ostatnio nawet otrzymaliśmy od prezydenta Krakowa medal w dowód tego, że ludzie nas lubią. Zawsze spotykamy się z sympatycznymi reakcjami, nigdy z tym, że ktoś się od nas odwrócił. To jest też wynik tego, że staramy się być uczciwi i szczerzy w tym, co mówimy.Kiedy byłem w Izraelu i uczestniczyłem w spotkaniu z Żydami, głównie z emigracją pomarcową, odniosłem wrażenie, że są bardzo nieszczęśliwi, bo tak do końca nie mają ojczyzny. Tęsknią za Polską, ale gdyby w niej żyli, tęskniliby za Izraelem.– Mam podobne odczucia ze spotkań z tamtejszymi Żydami. Są w stanie wybaczyć Polakom wszystko, II wojnę światową, nawet te stodoły, bo wiedzą, że tu było różnie, w obie strony. Nawet pogromy, które były zaraz po wojnie. Nie są jednak w stanie wybaczyć 1968 r. Żydzi, którzy przetrwali gehennę wojennych i tużpowojennych czasów, nie mogą pojąć, dlaczego ich koledzy nagle zaczęli się od nich odwracać, nierzadko opluwać. To dla nich najboleśniejsze – dla tych ludzi, którzy władali językiem polskim, i często tylko tym językiem, którzy znali kulturę polską i tylko ją, często zresztą ją tworząc.I dla ich dzieci, które najczęściej nie wiedziały, że są pochodzenia żydowskiego.– Oczywiście, że nie wiedziały. Nagle po tej gehennie, bez żadnego racjonalnego powodu, pozbawiono tych ludzi paszportu i wyrzucono z Polski.Wasza muzyka jest dla nich pewnego rodzaju ukojeniem?– Nie wiem, czy ukojeniem, ona nigdy nie miała być ukojeniem. Jeżeli jednak jest, dla nas to ogromny zaszczyt.Paweł Dybicz

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 17 December, 2012 - 00:56
Autor: 
Paweł Dybicz
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
38

2012-12-10 09:01:22 przeglad-tygodnik.pl

Fałszywe wnioski historyków IPN

Prymitywne jest myślenie, że gen. Jaruzelski wprowadził stan wojenny,aby bronić swoich korzyści i przywilejów partiiJuż od kilku lat historycy z IPN z uporem maniaka twierdzą, że gen. Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny, chociaż interwencja militarna państw Układu Warszawskiego nam nie zagrażała.Złośliwe zarzuty pod adresem generała oparte są na „dowodach” pozbawionych jakiejkolwiek wartości. Kilku takich „dowodów”, wyjątkowo niedorzecznych i niemających żadnego związku z faktami, dostarczył m.in. dr Łukasz Kamiński, obecny prezes IPN. Po wszechstronnych „badaniach” naukowych ustalił on, że w Moskwie „nawet w warunkach »zaproszenia« ze strony najwyższych władz PRL (i oczywiście idącej za tym chęci współpracy) odrzucono możliwość zbrojnej interwencji, biorąc przy tym pod uwagę, że konsekwencją może być nawet odsunięcie od władzy partii komunistycznej! Tym samym doktryna Breżniewa została pogrzebana jeszcze za życia radzieckiego przywódcy” („Przed i po 13 grudnia”, t. 1, s. IX).Czym była doktryna Breżniewa i czy rzeczywiście pogrzebano ją jeszcze za życia jej autora? Być może nie wszyscy o tym pamiętają – tzw. doktryna Breżniewa była zasadą polityki zagranicznej ZSRR, zgodnie z którą miał on prawo do interwencji zbrojnej, jeśli uznał, że zostały naruszone „podstawy ustroju socjalistycznego” w którymś z krajów bloku komunistycznego. Ogłoszono ją we wrześniu 1968 r., po wydarzeniach w Czechosłowacji.SPOTKANIE W BRZEŚCIUTrudno dociec, na czym dr Kamiński oparł tezę, że wspomniana doktryna została pogrzebana jeszcze za życia autora. Czy cokolwiek w latach 1980-1981 mogło świadczyć o tym, że radzieccy przywódcy ni stąd ni zowąd stracili zainteresowanie rozwojem wydarzeń w Polsce i pogodzili się z ewentualną utratą władzy przez PZPR? Nic na to nie wskazywało, przeciwnie – pouczenia, ostrzeżenia i inne formy nacisku, by bronić socjalizmu, stawały się coraz brutalniejsze. Świadczą o tym zapisy w radzieckich (!) dokumentach archiwalnych, m.in. relacja Andropowa ze spotkania z Kanią i Jaruzelskim w Brześciu (protokół posiedzenia Biura Politycznego KC KPZR z 9 kwietnia 1981 r.): „Oświadczyliśmy polskim towarzyszom: przeciwnik was atakuje i ma nad wami przewagę, a wy się wycofujecie, nie wykorzystując przy tym okazji (...). Jeśli chodzi o stan wojenny, to można było wprowadzić go już dawno (...). Projekt dokumentu o wprowadzeniu stanu wojennego za pomocą naszych towarzyszy został przygotowany i trzeba te dokumenty podpisać. Polscy towarzysze mówią: jakże możemy podpisywać te dokumenty, przecież to musi przejść przez Sejm itd. My mówimy, że to nie musi przechodzić przez Sejm (...), a teraz musicie osobiście – Kania i Jaruzelski – podpisać go, abyśmy wiedzieli, że zgadzacie się z tym dokumentem”.Mimo wywieranej na nich presji polscy przywódcy dokumentu nie podpisali.A oto wypowiedzi radzieckich prominentów na posiedzeniu politbiura KC KPZR 16 kwietnia 1981 r.:• Konstantin Czernienko (faktyczny zastępca Breżniewa): „Udzieliliśmy towarzyszom z kierownictwa PZPR jasnych i wyraźnych pouczeń”;• Dmitrij Ustinow (minister obrony): „Polscy przyjaciele otrzymali wyczerpujące wskazówki”.Jak traktowano polskich przywódców, świadczą słowa użyte przez Leonida Breżniewa w rozmowie telefonicznej ze Stanisławem Kanią 30 marca 1981 r. (protokół posiedzenia politbiura KC KPZR z 2 kwietnia 1981 r.): „Was trzeba było nie tylko krytykować, ale wziąć do ręki pałę. Wówczas, być może, zrozumielibyście”.Trudno w to uwierzyć, ale dr Kamiński uznał, że taki sposób traktowania polskich przywódców i zmuszanie ich do podpisania opracowanych w Moskwie dokumentów wprowadzenia stanu wojennego w Polsce to niezbite dowody na to, że doktryna o ograniczonej suwerenności państw obozu socjalistycznego była już wówczas nieaktualna. Nasz historyk straszliwie się ośmiesza, ponadto jest wyraźnie niedoinformowany – wspomnianą doktrynę oficjalnie odrzucił dopiero Michaił Gorbaczow (trzeci z kolei następca Breżniewa).Dr Kamiński skomentował na swój sposób również fakt utrzymywania gotowości do sojuszniczych „ćwiczeń”, których plany opracowano w grudniu 1980 r. Jego zdaniem, utrzymywanie gotowości do ich przeprowadzenia aż do kwietnia 1982 r. uniemożliwiło użycie wojsk Układu Warszawskiego do interwencji militarnej w Polsce.Niebotyczna bzdura. Gotowość do rzekomych ćwiczeń, których, ze względu na sprzeciw przywódców PRL, nie udało się zrealizować w grudniu 1980 r., utrzymywano jedynie po to, aby w przyszłości, gdy tylko Moskwa uzna to za konieczne, zapewnić natychmiastowe wkroczenie wojsk UW na terytorium Polski.Jaki charakter miały wspomniane ćwiczenia i w jakim celu je przygotowano, świadczy notatka szefa Sztabu Głównego Narodowej Armii Ludowej NRD z 5 kwietnia 1982 r. o ich odwołaniu („Przed i po 13 grudnia”, t. 2, s. 553): „W związku z informacją Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR zaprzestaje się z natychmiastowym skutkiem wszystkich działań, które w związku z rozwojem sytuacji w PRL zostały przygotowane i przeprowadzone w Zjednoczonych Siłach Zbrojnych”.„Rozkaz Nr 118/80 ministra obrony narodowej o przygotowaniu wspólnych ćwiczeń przez Zjednoczone Siły Zbrojne z natychmiastowym skutkiem unieważnić”.ODWOŁANE ĆWICZENIATreść notatki wskazuje jednoznacznie na to, że ćwiczeń nie przygotowano w celu podniesienia poziomu wyszkolenia wojsk, lecz „w związku z rozwojem sytuacji w PRL”. Gotowość do ćwiczeń odwołano nie po osiągnięciu celów szkoleniowych, lecz po wprowadzeniu stanu wojennego.Niedorzeczne wnioski historyka IPN warto skonfrontować z treścią listu Leonida Breżniewa, skierowanego 21 listopada 1981 r. do gen. Jaruzelskiego („Przed i po 13 grudnia”, t. 2, s. 691): „Siły antysocjalistyczne nie tylko panoszą się w wielu dużych przedsiębiorstwach przemysłowych, lecz również nadal rozszerzają wpływy na coraz liczniejsze warstwy społeczne. Nie ma dnia, aby liderzy »Solidarności« kontrrewolucjoniści nie wygłaszali na różnych zgromadzeniach otwarcie podżegających przemówień wymierzonych przeciwko PZPR, socjalizmowi i rozpalających uczucia nacjonalistyczne. Bezpośrednim skutkiem tej wrogiej działalności jest niebezpieczny zwrot nastrojów antyradzieckich w Polsce.Teraz jest absolutnie jasne, że bez zdecydowanej walki z przeciwnikiem klasowym nie można uratować socjalizmu w Polsce”.Czy list radzieckiego przywódcy przekazany gen. Jaruzelskiemu w końcu listopada 1981 r., a więc niemal w przeddzień wprowadzenia stanu wojennego, świadczy o tym, że doktryna Breżniewa była już wówczas pogrzebana? Czy po otrzymaniu takiego listu generał mógł bez żadnych obaw przekazać 13 grudnia władzę przywódcom „Solidarności”?Wbrew temu, co twierdzi IPN-owski historyk, Breżniew ani jednym zdaniem nie wyraża zgody na odsunięcie PZPR od władzy. Wprost przeciwnie – wzywa do bezwzględnej walki w celu uratowania socjalizmu. Czy Wojciech Jaruzelski mógł zlekceważyć kategoryczne żądanie Breżniewa?Jakże prymitywny jest pogląd, że generał wprowadził stan wojenny tylko po to, aby bronić swoich korzyści i przywilejów partii rządzącej. Czy nam się to podoba czy nie, w owym czasie jedynym sposobem na uniknięcie interwencji militarnej UW była obrona socjalizmu.Interwencja militarna byłaby zaś nieuchronna, gdyby PZPR straciła kontrolę nad wydarzeniami. Potwierdzają to ujawnione niedawno dokumenty wywiadu USA („Amerykański wywiad i konfrontacja w Polsce 1980-1981”, Rebis, Poznań 2011): „Chociaż ogromne koszty wojskowej interwencji skłoniłyby Rosjan do wyczerpania wszystkich alternatywnych rozwiązań, to nie zawahają się oni ponieść tych kosztów, gdyby zaistniała groźba upadku systemu socjalistycznego w Polsce”.Wkroczenia wojsk radzieckich na terytorium PRL nie wykluczali przywódcy państw zachodnich. Oto opinia prezydenta Francji François Mitterranda („Die Zeit”, nr 20-23/1987): „Widziałem zawsze tylko dwie, a nie trzy możliwości: albo rząd polski przywróci porządek w kraju, albo uczyni to Związek Radziecki. Trzecią hipotezę, zakładającą, że doszłoby do zwycięstwa »Solidarności«, zawsze uważałem za czystą fikcję, w takim przypadku ruch zostałby zmieciony przez radzieckie oddziały”.PLANY KULIKOWAMożliwość interwencji wojsk UW przewidywał nawet przywódca ZSRR Leonid Breżniew. Na tajnym spotkaniu uczestników przewidywanej inwazji (Breżniew,Husák, Honecker) w Moskwie 16 maja 1981 r. oświadczył, że sytuacja w Polsce jeszcze się pogorszyła: „Obecna sytuacja jest tak poważna, że musimy opracować szereg wariantów wyjścia z niej. Celowe jest opracowanie wspólnej analizy i niewykluczanie żadnej możliwości” (podkr. Cz.B.). „Towarzysz Wiktor Kulikow opracował odpowiednie plany (podkr. Cz.B.) dla kilku wariantów, które będą realizowane w sytuacji zagrożenia” („Przed i po 13 grudnia”, t. 2, s. 27).Czy zacytowane oświadczenie Breżniewa może świadczyć o tym, że doktryna jego imienia była już wówczas pogrzebana?O możliwości interwencji zbrojnej mówią też byli radzieccy prominenci wypowiadający się na temat kryzysu w PRL. Michaił Gorbaczow w wywiadzie dla tygodnika „Wprost” (39/2012): „Nie szykowaliśmy żadnej akcji. Ale życie jest tylko życiem i ludzie ludźmi. Są sytuacje nieprzewidywalne. Gdyby sprawy wyrwały się Polsce spod kontroli... Różnie mogło być” (podkr. Cz.B.).Tak, tak! Różnie mogło być. Tylko analfabeta w dziedzinie sztuki wojennej, nie zważając na różne uwarunkowania, może stwierdzić, że inwazja wojsk UW była całkowicie wykluczona. Gen. Jaruzelski analfabetą w tej dziedzinie nie był i nie jest. Doskonale wiedział, że Moskwa nie będzie tolerować chaosu na zasadniczym kierunku strategicznym wschód-zachód, na tyłach półmilionowej Grupy Wojsk Radzieckich w NRD.Generał miał także na uwadze rozwój wydarzeń w Czechosłowacji w 1968 r. Wiedział, że zagrożenie interwencją wojsk UW nie zaistniało dopiero w chwili lądowania radzieckich spadochroniarzy w Pradze, lecz znacznie wcześniej. Symptomy zagrożenia inwazją w czasie kryzysu w PRL były podobne. Tak jak kiedyś Aleksander Dubczek, również gen. Jaruzelski otrzymał list Breżniewa z ostatnim ostrzeżeniem (patrz wyżej). Szczególnie groźną wymowę miało jego końcowe zdanie: „Teraz jest absolutnie jasne, że bez zdecydowanej walki z przeciwnikiem klasowym nie można uratować socjalizmu w Polsce”.Aleksander Dubczek nie znał doktryny Breżniewa i może dlatego zlekceważył przekazywane mu pouczenia i ostatnie (pisemne!) ostrzeżenie. Nie mógł tak postąpić Wojciech Jaruzelski, bo doktrynę ograniczonej suwerenności państw obozu socjalistycznego zdołał już poznać – od strony nie tylko „teoretycznej”, ale i praktycznej.Obawiając się inwazji, generał podjął niezbędne działania, aby do niej nie dopuścić. W czasie licznych spotkań z członkami radzieckiego kierownictwa nieustannie zapewniał, że Polacy uporają się z trudną sytuacją w kraju własnymi siłami. Starał się przekonać rozmówców, że wprowadzenie wojsk UW spowoduje jedynie katastrofę. Jego opinię przedstawił na posiedzeniu politbiura KC KPZR 10 grudnia 1981 r. zastępca Breżniewa i przewodniczący komisji do spraw Polski Michaił Susłow: „Jednocześnie Polacy otwarcie oświadczają, że są przeciwni wprowadzeniu wojsk. Jeżeli wojska zostaną wprowadzone, to będzie oznaczało katastrofę”.DZWONEK ALARMOWYUwzględniając deklaracje polskich przywódców, a także wymuszone na nich przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego, Leonid Breżniew wstrzymywał się czasowo z podjęciem decyzji o wprowadzeniu wojsk, ale cierpliwość radzieckiego kierownictwa była już na wyczerpaniu. Zapisy w archiwalnych dokumentach politbiura nie wymagają komentarzy:• Rusakow: „Z tego, co mówi Jaruzelski, najwyraźniej wynika, że wodzi nas za nos”;• Ustinow: „Nieszczęście polega na tym, że polscy przywódcy nie przejawiają zdecydowania... Musimy być sami przygotowani” (podkr. Cz.B.).Dziwić się trzeba, że dr Kamiński nie zwrócił uwagi na zacytowane wypowiedzi radzieckich prominentów, które zdecydowanie przeczą jego tezie o pogrzebie doktryny ograniczonej suwerenności państw socjalistycznych.Mimo nieustannej presji ze strony Moskwy generał nie chciał wprowadzać stanu wojennego. Zwlekał, jak tylko mógł, wciąż licząc na to, że uda mu się porozumieć z opozycją bez uciekania się do użycia siły. Wiedział jednak, że przeciąganie struny jest nader niebezpieczne. Wykorzystując jakiś pretekst, Breżniew w każdej chwili mógł podjąć decyzję o rozpoczęciu operacji.Dzwonkiem alarmowym była zapowiedź Krajowej Konferencji Delegatów „Solidarności” zorganizowania 17 grudnia 1981 r. wielosettysięcznych demonstracji w Warszawie i w innych miastach Polski. Miały się one rozpocząć o godz. 16 (o zmroku!). Nocne zamieszki z udziałem setek tysięcy osób byłyby nie do opanowania. Stanowiłyby doskonały pretekst („Sprawy wyrwały się Polsce spod kontroli”) do natychmiastowego wprowadzenia wojsk UW. Gen. Jaruzelski musiał temu zapobiec i dlatego kilka dni wcześniej wprowadził stan wojenny.Niestety, Sąd Okręgowy w Warszawie rozpatrujący sprawę autorów stanu wojennego dał wiarę niedorzecznym ustaleniom i wnioskom dr. Łukasza Kamińskiego, który stwierdził, że interwencja militarna UW była całkowicie wykluczona, bo doktrynę Breżniewa już wówczas pogrzebano. Czysty nonsens. Wojska UW były w pełni przygotowane do wkroczenia na terytorium Polski. Utrzymując gotowość do rzekomych ćwiczeń, mogły bez zbędnej zwłoki przystąpić do zaplanowanej operacji po otrzymaniu ustalonego sygnału.O gotowości do interwencji militarnej świadczy m.in. reakcja marszałka Kulikowa na otrzymaną 10 grudnia 1981 r. informację o tym, że nie przewiduje się wprowadzenia wojsk UW do Polski („Przed i po 13 grudnia”, t. 2, s. 399): „To dla nas straszna nowina!! Przez półtora roku paplanina o wprowadzeniu wojsk – wszystko odpadło”.Zdenerwowanie marszałka jest w pełni zrozumiałe. Włożył tyle wysiłku w przygotowanie niezbędnych planów (Breżniew powiedział, że nawet kilku wariantów), z niecierpliwością oczekiwał na sygnał rozpoczęcia operacji, a tu taka przykra niespodzianka.Bzdurą jest twierdzenie, że stan wyższej konieczności mógłby zaistnieć dopiero w chwili lądowania dywizji powietrznodesantowej gen. Aczałowa w Warszawie. Wstrzymywanie się z ogłoszeniem stanu wojennego aż do tego momentu byłoby niewybaczalnym błędem, a nawet zbrodnią. Stan wojenny ogłosiłby wówczas nie gen. Jaruzelski, lecz marszałek Związku Radzieckiego Leonid Breżniew. Katastrofa wisiała w powietrzu. Jednostki WP nie były – tak jak czechosłowackie – zamknięte w koszarach. Wyszły z garnizonów, zabierając oprócz czołgów także armaty i haubice.•Nieprawomocny wyrok w sprawie autorów stanu wojennego Sąd Okręgowy w Warszawie wydał w styczniu 2012 r., ale do tej pory (mija już prawie rok) nie zdołał sporządzić pisemnego uzasadnienia. Termin jest ciągle przesuwany. Nic w tym dziwnego, trudno uzasadnić twierdzenie, że inwazja wojsk UW nam nie zagrażała, powołując się na rzekomy pogrzeb doktryny Breżniewa, dokonany przez prezesa IPN, dr. Łukasza Kamińskiego.Autor jest pułkownikiem w stanie spoczynku, byłym szefem oddziału Sztabu Generalnego WP

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 17 December, 2012 - 00:48
Autor: 
Czesław Bielejewski
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
30

2012-12-10 08:53:34 przeglad-tygodnik.pl

Jerzy Dziewulski - Policyjne ambicje straży miejskiej

Jeśli strażnicy miejscy będą mogli wystawiać mandaty za nadmierną prędkość, to zajmą się tylko tymOcena pracy straży miejskiej przez Najwyższą Izbę Kontroli nie pozostawia najmniejszych złudzeń. To już nie jest straż miejska, tylko straż drogowa – stwierdzili inspektorzy. Ja powiem więcej: to straż nawet nie drogowa, ale komercyjna. Zgodnie z ustawą straż miejska miała się zajmować sprawami porządkowymi w szerokim tego słowa znaczeniu. Natomiast samorządy wpadają co pewien czas na pomysł rozszerzenia uprawnień strażników. A to o prawo używania pałek czy broni palnej, a to o nowe zadania. Szczególnie zaś o zadania związane z kontrolą ruchu na drogach.Kiedy otrzymałem do zaopiniowania – jeszcze jako poseł – jeden z pierwszych takich projektów, powiedziałem: nie. Bo zdawałem sobie sprawę z tego, jakie ta decyzja będzie miała skutki. Oświadczyłem wówczas na sali plenarnej: „Jeżeli dacie państwo strażnikom miejskim takie uprawnienia, to pierwsze, co zrobią, to zejdą z dotychczasowych miejsc służby i staną na krawężniku”. To wynika z doświadczenia tych, którzy planując służbę, musieli zawsze uwzględniać zachowania ludzi wykonujących stawiane im zadania. Jeżeli zatem w obowiązkach służby będzie kontrola osiedli, skwerów i parków, a także kontrola ruchu drogowego – choćby w minimalnym zakresie – to WSZYSCY pozostawią inne zadania i wyjdą „na krawężnik” kontrolować ruch drogowy. Tam jest bowiem możliwość natychmiastowego osiągnięcia sukcesu w postaci wymaganej przez przełożonego liczby mandatów.Daj palec, wezmą rękęNie trzeba było kontroli NIK, żeby wiedzieć, że tak musiało się stać. Ale dobrze, że to zostało wykazane. Tylko co z tego? Kontrolerzy powiedzieli, złożyli sprawozdanie i guzik to kogoś interesuje. Tymczasem samorządy idą dalej, licząc, że posłowie uchwalający nowe uprawnienia nie mają pojęcia o skutkach podejmowanych decyzji. Straż miejska domagała się i nadal domaga uprawnień do zatrzymywania pojazdów w ruchu. Padają tu wielkie słowa o konieczności wsparcia policji w jej ciężkiej pracy, intensywniejszego ścigania piratów drogowych itd. Załóżmy, że posłowie na to się zdecydują. I co wtedy? Uprawnienie wygląda na niewinne, to przecież tylko zatrzymywanie za popełnione wykroczenie. Ale tu wszystkim powinny zapalić się czerwone światełka. A co będzie, jeśli kierowca nie zechce się zatrzymać? Zacznie uciekać? Straż miejska powie: daliście nam możliwość zatrzymywania w ruchu, a skoro możemy to robić, nie wolno nam przejść do porządku dziennego nad niezatrzymywaniem się do kontroli. Dajcie nam zatem prawo do pościgu, bo jest ono integralnie związane z taką kontrolą i uzyskaniem konkretnego celu. Ale dając prawo do pościgu, musicie dać prawo do użycia kolczatek drogowych i innych form, np. zapór. Bo samo prawo do pościgu niczego nie oznacza. I taką właśnie metodą straż miejska zdobywa swoje uprawnienia. Małymi krokami: kajdanki, pałki, broń np. do konwojowania pieniędzy, a wreszcie żądanie przydzielenia broni wszystkim strażnikom.Ale pojawia się już ciekawy głos jednego z komendantów miejskich. On nie chce broni krótkiej, mówi, że jest ona niepotrzebna, przyda się natomiast broń gładkolufowa. Sprytnie! Jeśli damy im broń gładkolufową, złożą wniosek o tworzenie formacji prewencyjnych. Bo przecież tej broni używają policyjne formacje prewencji. Już widzę strażnika miejskiego chodzącego w codziennej służbie z bronią gładkolufową na ramieniu… Cel jest jednak odleglejszy i bardziej zasadniczy. To są kroki do powołania służby, którą nazwiemy policją miejską. Oto cel, do którego dąży część samorządowców przy pomocy swoich komendantów. To oni spotykają się co jakiś czas i główkują, co by tu jeszcze wyrwać i jak się stać w rzeczywistości policją. Dlaczego? Bo posmakowali, że dobrze mieć własną służbę, podległą wyłącznie samorządowi. A jeszcze lepiej, jeżeli zadania policyjne będą wykonywali ci, którzy im podlegają.I te zadania już widać. Samochody straży miejskiej są malowane na kolor srebrny jak policyjne. U wielu strażników widzę podobne do policyjnych kamizelki. Żaden samochód straży nie jeździ z pomarańczowymi światłami na dachu. Prawo bowiem dało możliwość indywidualnego przyznawania sygnalizacji niebieskiej. To, co miało być wyjątkiem, stało się regułą. Jaki strażnik miejski zdecydował się na ukaranie urzędnika za jakieś przewinienie? Kto ukarze za nieodśnieżone jezdnie i drogi, za dziury?Przykład z ostatnich dni. Jest 1 grudnia 2012 r. Rajd Barbórki na warszawskimBemowie. Setki samochodów rozjeżdżają niedawno rekultywowane za pieniądze podatników  trawniki. I ani jednego strażnika miejskiego. Kto wniesie o ukaranie tego, kto zezwolił na organizowanie imprezy masowej bez stosownego zabezpieczenia? A może taka robota nie jest godna strażnika? Godna jest za to praca przy fotoradarach. Zapewne jeszcze godniej strażnik będzie wyglądał z pistoletem, o który tak zabiega. A pani rzecznik straży miejskiej w programie TVN 24 u red. Morozowskiego wciska nam kit o prędkości i fotoradarach. Droga pani, waszym celem powinno być zejście do korzeni ustawy, na mocy której was powoływaliśmy.Wszyscy do radarówTymczasem strażnicy nastawili się na kontrole radarowe, koncentrując się prawie wyłącznie na tym zadaniu. Dlaczego? Wszyscy wiemy. Chodzi o kasę do budżetu, a nie o rzeczywistą poprawę stanu bezpieczeństwa. Skoro minister finansów planuje w budżecie wpływy z mandatów w kwocie 1,2 mld zł, ktoś musi to wykonać. I właśnie dlatego różnym służbom  nadaje się coraz to nowe uprawnienia. Ostatnio prawo do nakładania mandatów karnych w zakresie ruchu drogowego dostali celnicy. Rozszerza się uprawnienia Inspekcji Transportu Drogowego. Miała ona się zajmować transportem ciężarowym. Teraz będzie się zajmowała wszystkimi pojazdami. Idę o zakład, że inspektorzy skoncentrują się na kontroli pojazdów osobowych. Bo tu leży kasa. Tych pojazdów jest więcej – więcej będzie wpływów. Chodzi o poprawienie bezpieczeństwa na drodze czy o poprawienie budżetu? Przy czym zawsze uzasadnia się to chęcią poprawy bezpieczeństwa. Tylko jak to się ma do rzeczywistości? Prawie cała Europa stosuje żelazną zasadę dróg wolnych od ciężarówek w weekendy, bo celem jest upłynnienie ruchu pojazdów osobowych i zmniejszenie liczby wypadków. My nie. Dlaczego? Bo chodzi nie o bezpieczeństwo, lecz o kasę wpływającą do budżetu za opłaty drogowe. Przecież tylko w tym roku odprowadzono z tego tytułu ponad miliard złotych. Gdyby ciężarówki nie jeździły w weekendy, zmniejszyłaby się liczba wypadków, w których uczestniczyły, ale także zmniejszyłyby się wpływy do budżetu. Czy chodzi tu o bezpieczeństwo? Oczywiście nie! Tomasz Połeć, szef Inspekcji Transportu Drogowego, a conto przyszłych zysków kupuje sobie 260-konny wóz i jeździ nim na narady. Bo przecież nie ściga nim innych pojazdów na autostradzie. To kolejna służba zmierzająca stopniowo do zmiany swoich podstawowych celów. Jej szefem jest były policjant i zrobi wszystko, żeby miała ona charakter generalnej służby drogowej lub samodzielnej formacji policyjnej wyspecjalizowanej w kontroli ruchu drogowego. Już pokazuje, jak wydaje pieniądze podatników i gdzie są jego priorytety. Bez wątpienia priorytetem jest dobrze posadzony tyłek w szybkim aucie.Fotoradarowy samograj finansowyJedynie policja stara się w miarę możliwości realizować zadania związane z innymi wykroczeniami drogowymi niż prędkość. Stan techniczny wielu pojazdów jest skandaliczny. Opony bywają tak zużyte, że wyglądają jak slicki. Zakładam się o każde pieniądze, że 80% samochodów ma źle ustawione światła mijania, i nikogo to nie obchodzi. Już nikt nie przywiązuje wagi do przejeżdżania skrzyżowań na żółtym świetle. Skręca się z każdego pasa w każdą stronę. Wyprzedza się stojący przed przejściem dla pieszych pojazd. Parkuje się tam, gdzie się da, a nie gdzie pozwala na to przepis. Jeździ się buspasami albo lewym skrajnym pasem. Jazda na zderzaku poprzedzającego samochodu jest dziś standardem w ruchu. Do tego ciągle nowe zasady zdawania egzaminów na prawo jazdy i kompletny brak kontroli nad pożal się Boże instruktorami nauki jazdy. To, co wielu z nich wyczynia podczas jazdy z uczniem, zasługuje na szczególną krytykę. Przepisy powoli przestają obowiązywać.Poprzez publiczne koncentrowanie się na tym, że liczy się tylko jedno wykroczenie, czyli PRĘDKOŚĆ, pokazujemy, że pozostałe nas mało interesują. Ale powód takiego stanu rzeczy leży gdzie indziej. Aby bowiem skupić się na wymienionych wykroczeniach, należy znacznie zwiększyć aktywność służb. A to jest o wiele trudniejsze niż postawienie „radarowego samograja finansowego”. Przy fotoradarze samo się robi. Przy innych wykroczeniach trzeba dołożyć więcej własnych pieniędzy i wysiłku, żeby odnieść sukces. Należy ruszyć tyłki zza biurek i wyjść na ulicę. Na efekt przyjdzie poczekać i natychmiastowych wpływów do kasy nie będzie. Ale długofalowo jest szansa, że wlepiając mandaty za drobne wykroczenia w miastach, wyhamujemy idiotów jeżdżących ulicami z prędkością autostradową i pokażemy, że nic nie ujdzie im bezkarnie. Zainwestowanie w dodatkowe aktywne kamery zamiast fotoradarów przyniesie prawie natychmiastowy skutek. A za pieniądze wydane na te urządzenia można by kupić ich setki.Zero tolerancjina ulicachSzansa w aktywności i w innym rozłożeniu celów. Czy wysokie kary za jazdę po alkoholu zmniejszyły liczbę wypadków? Oczywiście nie. Jest ich niestety więcej. Zostało zatrzymanych więcej pijanych kierowców, dlatego że policja aktywniej przeprowadza kontrole wyrywkowe.Skupienie się na najdrobniejszych wykroczeniach drogowych w miastach to dziś zadanie podstawowe. Ale trudne do realizacji. Jeżeli udowodnimy nieuchronność kary za wykroczenia drogowe w mieście, to zapewniam, że na drogach poza nim nie będzie trzeba stawiać radarowych zapór. Problem tkwi w tym, że trzeba włożyć w to ogromny wysiłek organizacyjny. A w fotoradary wkładamy nie organizację, lecz pieniądze – i czekamy na zyski. Komercjalizacja zaś takich służb jak straż miejska i Inspekcja Transportu Drogowego prowadzi do jeszcze większych problemów. Dochód ze służb będzie podstawowym kryterium, zresztą już jest. Dostają one nowe uprawnienia o charakterze policyjnym, bo przynosi to wymierne wpływy do budżetu, które mają służyć także ich utrzymaniu. A bezpieczeństwo? Jeżeli się nie poprawi, powołamy kolejną służbę, nadamy jej kolejne uprawnienia policyjne i postawimy nowe fotoradary, mające tym razem na pewno poprawić bezpieczeństwo.Autor jest byłym policjantem, był też doradcą prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego ds. bezpieczeństwa i posłem

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 17 December, 2012 - 00:45
Autor: 
Jerzy Dziewulski
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
16

2012-12-10 08:46:34 przeglad-tygodnik.pl

Szkoła Mikołajów
     Czwartek, 6 grudnia dla społeczności szkolnej Szkoły Podstawowej w Jeziorach Wielkich był dniem Mikołajkowym.
2012-12-10 08:23:38 palukitv.pl

Skrywana prawda o GMO

Rząd zapewnia, że pozostawi Polskę wolną od GMO.Jak będzie w rzeczywistości?Co to jest GMOOrganizm genetycznie zmodyfikowany (inny niż organizm człowieka), w którym materiał genetyczny został zmieniony w sposób niezachodzący w warunkach naturalnych wskutek krzyżowania lub naturalnej rekombinacji, w szczególności przy zastosowaniu:a) technik rekombinacji DNA z użyciem wektorów, w tym tworzenia materiału genetycznego poprzez włączenie do wirusa, plazmidu lub każdego innego wektora cząsteczek DNA wytworzonych poza organizmem i włączenie ich do organizmu biorcy,b) technik stosujących bezpośrednie włączenie materiału dziedzicznego przygotowanego poza organizmem, a w szczególności: mikroiniekcji, makroiniekcji i mikrokapsułkowania,c) niewystępujących w przyrodzie metod dla połączenia materiału genetycznego co najmniej dwóch różnych komórek.Źródło: Ustawa z dnia 22 czerwca 2001 r. o organizmach genetycznie zmodyfikowanychGMO sieje zło! – wołali 25 listopada protestujący pod Pałacem Prezydenckim. Przerażeni zmianą przepisów konsumenci, wśród nich kilkoro celebrytów, jasno dali do zrozumienia władzy, że dopuszczenie genetycznie modyfikowanych roślin na polskie pola jest dla nich nie do zaakceptowania. „To dla mnie absurdalna sytuacja, że my w ogóle bierzemy pod uwagę, że chcemy jeść truciznę”, mówiła Edyta Herbuś, a ucharakteryzowana Doda, ze „zmutowaną” połową twarzy, emocjonalnie tłumaczyła, że wprowadzenie żywności modyfikowanej „to jawne ludobójstwo” i że „traktuje się nas jak szczury w laboratorium”.Protest kontynuowano w środę, 28 listopada – tym razem jego uczestnicy przyprowadzili ze sobą dziecięce wózki. Zamiast niemowląt były w nich kartki: „To są fakty. GMO powoduje bezpłodność”.Manifestacje nie pomogły, na decyzję władz nie wpłynął też fakt, że 75% polskiego społeczeństwa deklaruje niechęć do GMO. 30 listopada Senat przyjął kontrowersyjną nowelizację ustawy o nasiennictwie. A w niej dopuszczenie rejestracji nasion roślin genetycznie modyfikowanych i legalizację obrotu nimi na terenie Polski.Co obiecał rządNowelizacji ustawy o nasiennictwie od dawna domagała się od nas Unia Europejska. Za brak odpowiednich uregulowań groziły Polsce kary finansowe. Pierwsza wersja nowej ustawy trafiła na prezydenckie biurko latem zeszłego roku – została jednak zawetowana, ponieważ nie spełniała wymogów unijnych. Prezydent przedstawił zatem własny projekt, w którym zachował przepisy dotyczące ochrony Polski przed GMO istniejące w dotychczas obowiązującym prawie, czyli przede wszystkim zakaz sprzedaży nasion roślin transgenicznych. Niestety, w trakcie prac sejmowych projekt doczekał się wielu poprawek – m.in. tej wprowadzającej do Polski nasiona modyfikowane.Politycy koalicji, którzy zresztą od lat zapewniali, że chcą zachować polskie pola wolne od GMO, tłumaczą, że zmiana ustawy nie zezwoli na uprawę roślin modyfikowanych, ponieważ towarzyszyć jej będą rozporządzenia zakazujące uprawiania w Polsce ziemniaka Amflora i kukurydzy MON 810 (tylko materiał siewny tych dwóch modyfikowanych roślin jest dopuszczony do obrotu w UE). Jak zapewnia Centrum Informacyjne Rządu, pozwoli to na kontrolę upraw, a w razie potrzeby – ich komisyjne niszczenie. Wielu przeciwników GMO obawia się jednak, że rządowe obietnice są mydleniem oczu.Obiecane regulacje 5 grudnia zostały przedstawione do konsultacji społecznych. Sprawy nie da się już zamieść pod dywan, bo zarówno zaniepokojeni obywatele, jak i zrzeszające ich organizacje patrzą politykom na ręce. Swoją drogą rządowe propozycje mocno zantagonizowały środowiska anty-GMO. O ile polski oddział Greenpeace’u zaakceptował obiecane rozwiązanie, o tyle zrzeszająca kilkadziesiąt tysięcy osób Koalicja „Polska wolna od GMO” uważa, że to „koń trojański dla Polski”.– Wprowadzenie przepisów poprzez rozporządzenie, a nie ustawę, sprawia, że mocno spada ranga regulacji – tłumaczy Katarzyna Jagiełło z Inicjatywy Obywatelskiej „GMO to NIE TO!”. – Rozporządzenia mogą być odpowiednim wstępem do skutecznej ochrony naszego rolnictwa przed uprawami transgenicznymi, ale konieczne jest spełnienie jeszcze kilku warunków. Po pierwsze, muszą wejść w życie jednocześnie z nowelizowaną ustawą. Po drugie, prawo nie może być martwe, niezbędne jest jego pełne egzekwowanie przez odpowiednie urzędy.Europa się niepokoiObszar upraw GMO na świecie szacuje się dziś na ponad 160 mln ha. Najwięcej, bo ponad 69 mln ha, jest w USA. W Europie, długo broniącej się przed uprawami transgenicznych roślin, ich pola zajmują „zaledwie” ok. 110 tys. ha.W Polsce obowiązujące przepisy (ustawa o nasiennictwie z 2003 r. i ustawa o GMO z 2001 r.) zakazywały wprawdzie obrotu nasionami roślin modyfikowanych genetycznie, ale brakowało jasno określonych przepisów dotyczących ich stosowania w uprawach komercyjnych. Oficjalnie transgenicznych roślin na naszych polach nie ma, jednak obserwatorzy rynku twierdzą, że już dziś ok. 3 tys. ha pól obsiewa się modyfikowaną kukurydzą, której nasiona zakupiono głównie w Czechach.– 21 listopada do polskiego rządu wpłynęło oficjalne pismo, w którym Komisja Europejska daje Polsce dwa miesiące na uregulowanie zasad kontroli i monitoringu upraw GMO, a w razie braku takich regulacji rozważa wejście na drogę sądową i nałożenie na nasze państwo wysokich kar – wyjaśnia Katarzyna Jagiełło. – Dlatego wprowadzenie zasad monitoringu musi być kolejnym krokiem na drodze do uszczelnienia przepisów dotyczących upraw modyfikowanych.Kto się boi GMOProducenci GMO – czyli przede wszystkim reprezentanci firmy Monsanto, która opanowała 90% rynku – starają się przekonać odbiorców, że przygotowane przez nich nasiona zapewnią wysokie plony niskim kosztem. Na początku faktycznie proponują ceny dumpingowe, zachęcając rolników do inwestycji. Nasiona są jednak chronione patentami, co oznacza, że każdorazowy wysiew wymaga nowego zakupu, a gospodarstwa uzależniają się od corocznych dostaw. Od 2001 r. ceny nasion kukurydzy GMO w USA wzrosły o 135%, soi o 108%.Co więcej, Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa w raporcie z 2004 r. wskazała, że plon z upraw transgenicznych ostatecznie okazuje się niższy o średnio 15% od plonu z upraw konwencjonalnych.Prof. Ludwik Tomiałojć, biolog-ekolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, były przewodniczący Komitetu Ochrony Przyrody PAN, zauważa też, że ostateczne koszty wprowadzenia w kraju zmodyfikowanych upraw są trudne do oszacowania ze względu na nieodwracalność uwolnienia GMO do środowiska. Wraz z ponad 20 przedstawicielami środowiska naukowego wystosował on przed rokiem list otwarty do prezydenta „w sprawie rzetelnej oceny zagrożeń ze strony GMO i mądrego stanowienia prawa”. Sygnatariusze listu wskazują m.in. na niebezpieczeństwo wyparcia bogactwa lokalnych odmian genetycznych istniejących w tradycyjnym rolnictwie.GMO poważnie zagrażają samym rolnikom. – Dziś mamy wiele niedużych gospodarstw rolnych, produkujących żywność dobrej jakości. GMO nastawione są na rolnictwo bez rolnika – tłumaczy Katarzyna Jagiełło. – W każdym kraju, gdzie te uprawy się rozprzestrzeniają, dochodzi do zmiany krajobrazu – nieliczni przejmują gigantyczne połacie ziemi. Mamy do czynienia z maksymalną oszczędnością na sile ludzkich rąk, redukcją poziomu zatrudnienia, bardzo intensywnym uprzemysłowieniem.GMO jak azbest– Nie znamy dziś pełnych skutków spożywania transgenicznych roślin. Pierwsze takie organizmy trafiły na rynek w 1994 r., to za krótko na obserwację. Ich szkodliwość może być rozłożona w czasie, jak szkodliwość azbestu czy palenia papierosów. Nie jesteśmy w stanie nawet przeprowadzić badań epidemiologicznych. W USA, gdzie żywność transgeniczna jest najdłużej obecna na rynku i dość rozpowszechniona, nie ma obowiązku jej znakowania – mówi prof. Katarzyna Lisowska z Instytutu Onkologii w Gliwicach.Zwolennicy upraw modyfikowanych starają się nas przekonać, że opór przed GMO bierze się z lęku przed postępem. – Z tego „postępu” bez bólu zrezygnowało wiele krajów europejskich, łącznie ze Szwajcarią, która nie będąc skrępowana przepisami UE, mogła sobie pozwolić na większą swobodę decyzji – kontruje prof. Lisowska.GMO nie można wysiewać też we Francji, w Austrii, Grecji, Luksemburgu, Bułgarii, Niemczech (w Berlinie przeciw wprowadzeniu transgenicznych upraw protestowało ponad 20 tys. osób), we Włoszech i na Węgrzech. A do Komisji Europejskiej już dwa lata temu wpłynął wniosek o całkowity zakaz stosowania GMO w krajach Unii, podpisany przez ponad milion obywateli Wspólnoty.Jakie zagrożenia niesie GMO?Prof. Ludwik Tomiałojć, ornitolog, ekolog, UWrNa pierwszym miejscu jako biolog wymienię zagrożenia biologiczne, ale jako obywatel wskażę również te ekonomiczne i społeczne. Co do pierwszych, uważam, że transfer genów, a więc przekazywanie ich innym gatunkom, to coś jak wypuszczanie dżina z butelki. Nie możemy przewidzieć wszystkich niekorzystnych skutków takiego działania. Co do zagrożeń społecznych – nie potrzebujemy tego typu organizmów, bo mamy w Unii Europejskiej nadprodukcję żywności, a zabiegamy o eksport naszych produktów spożywczych. Rośliny czy zwierzęta z grupy GMO stanowiłyby konkurencję dla naszych bardzo dobrych, ekologicznych produktów. Polscy rolnicy nie mogliby sprzedawać z zyskiem swoich towarów, a zyski z produkcji GMO przechwytywałaby wąska grupa. Nasze rolnictwo jest producentem zdrowej, czystej żywności. Utrata przez Polskę tej przewagi odbierze miejsca pracy wielu ludziom. Nie wyzbywajmy się dobrowolnie naszego potencjału rolnego na rzecz amerykańskich producentów pasz. Zastanawiam się, dlaczego lobby GMO w Polsce tak bardzo naciska, nawet niektórzy naukowcy to popierają. Mógłbym przypuszczać, że zostali podkupieni przez amerykańskie koncerny. Oczywiście nie zabraniajmy biotechnologom robić badań, nie mamy nic przeciwko GMM, czyli zmodyfikowanym mikroorganizmom, używanym do produkcji lekarstw, do wyrobów przemysłowych albo jako markery przy badaniach molekularnych, jako pomoc przy selekcji lepszych odmian. Nowe kierunki w rolnictwie powinny być wspierane przez biologów, ale w ustawie eliminuje się opiniowanie skutków stosowania GMO przez ekologów, jedynie biotechnolodzy, którzy są zainteresowani rozwojem produkcji GMO, mają się wypowiadać w naszym imieniu. Koncerny biotechnologiczne naciskają, aby zbić większą kasę, ale dlaczego fizyk, prezes PAN,prof. Michał Kleiber, twierdzi, że bez GMO ludzkość nie przetrwa?Prof. Tadeusz Żarski, weterynaria, SGGWTrzeba najpierw rozróżnić, o czym mówimy. Czy chodzi o GMO użyte w systemie zamkniętym, czy GMO uwalniane do środowiska. Dobre efekty przynoszą organizmy modyfikowane genetycznie wykorzystywane np. do produkcji ludzkiej insuliny, ale to nikomu nie zagraża. Są mikroorganizmy, jak Escherichia coli, które wyposażone w ludzki gen produkują pod kontrolą laboratoryjną potrzebny lek i nic z tego nie przedostaje się do środowiska. Podpisuję się pod tym. Uważam też, że można tak modyfikować świnie, by ich narządy lepiej nadawały się do przeszczepów. Tutaj też zagrożenie wydaje się zerowe. Pozostaje jednak drugi kierunek wykorzystania GMO, do którego dorabia się wiele chwytliwych haseł, np. że uzyskamy rośliny odporne na szkodniki albo że nakarmimy biedne dzieci w Afryce. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Widzimy tutaj bardzo świadomą politykę wielkich koncernów i transakcję wiązaną z producentami środków ochrony roślin i nawozów, których wymagają rośliny GMO. A normy zużycia tych produktów nierzadko są kilkadziesiąt razy wyższe niż dla roślin tradycyjnych. Nikt mnie nie przekona, że jeśli uprawiamy taką transgeniczną kukurydzę czy ziemniaka, to one mniej zanieczyszczają środowisko niż rośliny tradycyjne. Wiemy przecież, że gen zwiększający odporność rośliny wytwarza toksynę, a więc truciznę, która odstrasza owady, w tym wypadku stonkę kukurydzianą, ale po żniwach pozostaje jeszcze jakiś czas w glebie. To może spowodować obumieranie także innych organizmów. Nigdy zresztą nie wiemy, czy gen, który trafił do środowiska biologicznego, nie spowoduje rearanżacji łańcuchów DNA innych organizmów. Na SGGW prowadzimy doświadczenia z ogórkami, które po zmodyfikowaniu stają się słodsze, ale ten zabieg czasami się udaje, a czasami nie, bo wszystko zależy nie tylko od tego, czy wprowadzi się obcy gen, ale w jakim miejscu łańcucha DNA on się znajdzie. W najlepszym razie ludzki organizm, od setek lat przyzwyczajony do produktów naturalnych, może zareagować alergią. Nie jest tajemnicą, że w ciekach wodnych graniczących z polami modyfikowanej kukurydzy zaczęły zanikać larwy chruścikowatych. A przecież te owady są potrzebne, stanowią ogniwo w łańcuchu pożywienia, na szczycie którego znajduje się człowiek. Trzeba też uwzględnić skutki społeczne. Prawo unijne, dla nas nadrzędne, pozwala na uprawy takich roślin, zachęca się do kupowania ziarna zmodyfikowanego genetycznie za granicą. Przepisy szczegółowe mówią, że dwa rzędy zasiewu tradycyjnej kukurydzy wystarczą jako bufor dla roślin zmodyfikowanych, ale to fikcja, bo w ten sposób czystości roślin się nie utrzyma, nie mówiąc już o uprawach ekologicznych. Nie przypadkiem produkty rolnictwa ekologicznego na Zachodzie nie umywają się do polskich pod względem walorów smakowych i wartości odżywczych. Naprawdę trzeba chronić nasze czyste gleby, niezdegenerowane jeszcze przez sypanie dużych ilości środków ochrony roślin, bo tradycyjne uprawy dają plony znacznie zdrowsze i mające więcej walorów smakowych.Prof. Piotr Węgleński, biolog, genetyk, b. rektor UWPrawda jest taka, że dotychczas żadne zagrożenia nie zostały potwierdzone. Od czasu do czasu pojawiają się doniesienia o tym, że jakieś produkty GMO miały szkodliwe skutki. Są one bardzo dokładnie sprawdzane i na razie wszystkie zostały odrzucone. Doniesień tych było dotąd słownie cztery, z czego dwa były pełne ogólników. Oczywiście nie można wszystkich produktów GMO wrzucać do jednego worka. Co innego np. ryż, który dodatkowo wytwarza trochę witaminy A, co innego rośliny odporne na owady, co innego zmodyfikowane bakterie, organizmy produkujące np. ludzką insulinę. Na pewno można sobie wyobrazić zmodyfikowane genetycznie organizmy, które będą szkodliwe dla człowieka, trujące itd., choć natura wymyśliła tyle groźnych wirusów czy bakterii, że trudno byłoby w tej dziedzinie ją prześcignąć. Pamiętam rozmowę sprzed lat z amerykańskim specjalistą od broni biologicznej, który mówił, że w magazynach zgromadzono tak straszne środki bojowe, że na tym tle wszelkie manipulacje genetyczne wydają się dziecinną igraszką. Strach przed GMO lepiej więc łagodzić, niż podsycać, a nowe odmiany bakterii czy roślin powinny być dobrze przebadane, sprawdzone i zatwierdzone przez odpowiednie agencje.Not. BT

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 17 December, 2012 - 00:08
Autor: 
Agata Grabau
Wydanie: 
Fotografia: 
Fot. AKPA
Numer strony w magazynie: 
8

2012-12-10 08:12:22 przeglad-tygodnik.pl

Mikołaj marszałek
     6 grudnia z okazji przypadających w tym dniu Mikołajek uczniów i przedszkolaków z oddziału przedszkolnego Szkoły Podstawowej w Rzeszynku (gm. Jeziora Wielkie) odwiedził wicemarszałek województwa kujawsko-pomorskiego Dariusz Kurzawa.
2012-12-10 08:00:18 palukitv.pl

Sąd w obronie habitu
Telewizja publiczna miała pokazać reportaż o elitarnej gdańskiej szkole im. Św Jana de la Salle. Prowadzący ją zakonnicy po obejrzeniu kilkudziesięciosekundowego spotu zapowiadającego materiał poczuli się na tyle zagrożeni, że wystąpili do sądu o zakaz emisji. Sąd materiał wstrzymał.
Brat Janusz Robionek, dyrektor Szkoły im. św. Jana de La Salle, poszedł do sądu, bo uważa, że materiały do reportażu zdobyto nielegalnie (fot. Newspix)
2012-12-10 05:05:29 wprost.pl

Są utrudnienia, ale po remoncie będzie lepiej
Nie można skontaktować się z Biblioteką Narodową 
– skarżą się czytelnicy. Biblioteka: Mamy remont, ale pracujemy normalnie.
2012-12-10 01:31:00 zyciewarszawy.pl

Padła bramka. Nie można wysłać SMS-a do straży
Krótkiej wiadomości tekstowej straż miejska na razie nie odbierze. Można do niej tylko dzwonić.
2012-12-10 01:24:00 zyciewarszawy.pl

ru
Польскому вандалу грозит 10 лет за попытку порчи иконы
58-летнему мужчине, который в воскресенье бросил несколько лампочек, наполненных черной краской, в главную польскую святыню Ченстоховскую икону Божией Матери грозит до 10 лет лишения свободы.
2012-12-10 21:47:00 rambler.ru

Польша будет требовать возврата обломков разбившегося президентского самолета через ЕС
Польша намерена потребовать от России вернуть ей обломки разбившегося под Смоленском самолета польского президента через главу европейской дипломатии Кэтрин Эштон.
2012-12-10 21:24:20 rambler.ru

В Польше покушались на святыню — Ченстоховскую икону Божьей матери
Все христианское население Польши всколыхнула дерзкая попытка совершения акта вандализма, произошедшая в католическом монастыре Ясна Гура 9 декабря.
2012-12-10 01:50:00 rambler.ru

Мнение: а не показать ли пример старушке Европе, г-н президент?
«Конечно, надо думать и о будущем Европы, хотя сложно выстроить новый Европейский союз, если в то же самое время его разрушают изнутри», – сказал президент Ильвес, выступая в Кракове на…
2012-12-10 00:36:49 rambler.ru

В Польше совершен акт вандализма против Ченстоховской иконы Божией Матери
В воскресенье в Польше был совершен акт вандализма против главной религиозной святыни страны – Ченстоховской иконы Божией Матери. 58-летний вандал попытался уничтожить святыню, бросив в нее лампочки, наполненные краской…
2012-12-10 00:30:43 rambler.ru

В Польше вандал облил краской Ченстоховскую икону Богородицы — икона не пострадала
В Польше неизвестный мужчина бросил несколько банок с черной краской в чудотворную икону Божией Матери — Ченстоховскую. Икона хранится в католическом монастыре Ясна Гура. Икона, закрытая стеклом, не пострадала.
2012-12-10 00:16:46 rambler.ru

Волшебное Рождество у Микки: Запертые снегом в мышином доме / Mickey's Magical Christmas: Snowed in at the House of Mouse…
Информация о фильмеНазвание: Волшебное Рождество у Микки: Запертые снегом в мышином домеОригинальное название: Mickey's Magical Christmas: Snowed in at the House of MouseГод выхода: 2001Жанр: мультфильм, комедия, приключения, семейныйРежиссер: Тони…
2012-12-10 00:15:36 rambler.ru


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180 181 182 183 184 185 186 187 188 189 190 191 192 193 194 195 196 197 198 199 200 201 202 203 204 205 206 207 208 209 210 211 212 213 214 215 216 217 218 219 220 221 222 223 224 225 226 227 228 229 230 231 232 233 234 235 236 237 238 239 240 241 242 243 244 245 246 247 248 249 250 251 252 253 254 255 256 257 258 259 260 261 262 263 264 265













шведско-русский словарь, и язык латинский словарь, чешский словарь, грузинский словарь, каталог 3d моделей,