news archive 2013:05-27

pl
Bezrobotni wcale nie są tacy biedni
Jesteśmy największym w Unii Europejskiej producentem truskawek, ale eldorado się kończy. Mimo rekordowego bezrobocia nawet za sto złotych dziennie trudno znaleźć porządnego zbieracza.
fot. sxc.hu
2013-05-27 22:04:15 wprost.pl

Gowin powalczy o zainteresowanie mediów?
List Jarosława Gowina był 27 maja politycznym tematem numer jeden.
Jarosław Gowin (fot. www.newspix.pl)
2013-05-27 21:28:13 wprost.pl

Romans w pracy jak... dobry serial
Nawet jeśli trzyma się je w tajemnicy, wszyscy o nich wiedzą. Bo romanse w pracy i związki współpracowników wciągają jak dobry serial. Widownia chce wiedzieć, czy bohaterom się uda.
Romans w pracy interesuje wszystkich (fot. sxc.hu)
2013-05-27 21:20:32 wprost.pl

Solorz-Żak współczuje zadłużonym Polakom
Chociaż na Liście 100 Najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" Zygmunt Solorz-Żak zajmuje drugie miejsce z majątkiem wycenianym w ubiegłym roku na 8,5 mld złotych to przewodzi on także w innym rankingu - najbardziej zadłużonych Polaków.
Zygmunt Solorz (fot. Polsat)
2013-05-27 17:26:46 wprost.pl

List Prezesa Federacji Polonijnych Organizacji Medycznych Profesora Marka Rudnickiego do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego

Uczestnicy VIII Kongresu Polonii Medycznej i I Światowego Zjazdu Lekarzy Polskich w liście do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej wyrazili poparcie dla Naczelnej Rady Lekarskiej w Polsce i zaapelowali do Ministra Zdrowia o podjęcie wspólnych działań ze wszystkimi zainteresowanym stronami w celu poszukiwania rozwiązań dla poprawy jakości leczenia i bezpieczeństwa pacjentów:

"My, lekarze polskiego pochodzenia z całego świata, obradujący w Krakowie wraz z lekarzami praktykującymi w kraju, Podczas VIII Kongresu Polonii Medycznej i I Światowego Zjazdu Lekarzy Polskich, przyjęliśmy z pełnym niedowierzaniem i zaskoczeniem List Pana Ministra Zdrowia, dotyczący problemów etycznych i bezpieczeństwa leczenia pacjentów w Polsce opublikowany podczas trwania Kongresu. Dodamy, że z nie mniejszym zdumieniem zaznajomiliśmy się również z innym listem Pana Ministra Zdrowia, w którym odmówił On udziału w Komitecie Honorowym Kongresu, odbywającego się pod wysokim patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej.

Podczas dni krakowskiego Kongresu obejmującego prawie 1000 lekarzy z 27 krajów świata, wspólnie zastanawialiśmy się jak najlepiej poprawiać bezpieczeństwo i jakość leczenia, unikać zjawisk niepożądanych, poprawiać poziom opieki medycznej, wymieniając doświadczenia, w które bogate jest nasze międzynarodowe środowisko medyczne. Niezwykle ważną częścią dyskusji były rozważania związane z etyką medycyny, zawodu lekarskiego jak również możliwość realizowania zawodu lekarskiego w zależności od zróżnicowanych systemów opieki zdrowotnej, w których pracujemy. Przynosimy z sobą doświadczenia z wielu krajów, sami również korzystamy z doświadczeń naszych krajowych Kolegów. Oferujemy, co krajowi lekarze uznają za najlepsze, a my wyjeżdżając bierzemy z sobą również to, czego dowiedzieliśmy się podczas Kongresu.

Polska nie jest samotną wyspą. Na całym świecie obserwujemy kryzys zaufania do zawodu lekarza w obliczu coraz szerzej nagłaśnianych przypadków błędów lekarskich. Lekarze z różnych systemów opieki zdrowotnej przemawiają jednym głosem za poprawą jakości i bezpieczeństwa leczenia. W tych systemach znajdujemy partnerów z administracji, polityków, z którymi wspólnie rozwiązujemy problemy, wymagające naszych wspólnych działań. Stąd też z dużym niedowierzaniem przyjęliśmy apel Pana Ministra adresowany jedynie w stronę środowiska lekarskiego. Świat już dość dawno odszedł od jednostronnego spojrzenia na medycynę. W chwili obecnej to jedynie wspólne działanie polityków i administratorów opieki zdrowotnej, organizacji reprezentujących środowisko lekarskie, a na poziomie szpitalnym administracji szpitalnej, lekarzy, pielęgniarek, również organizacji pacjentów może przynieść konkretną poprawę w tej bardzo trudnej dziedzinie medycyny, jaką jest jakość leczenia i zdarzenia niepożądane.

Nie nam, przyjeżdżającym na kilka dni do Kraju, jest mówić, co należy zrobić. Wiemy jednak, że jedynie wspólne opracowanie programu, który będzie wynikał z kooperacji miedzy wszystkimi zainteresowanymi i mającymi wpływ na poprawę jakości i bezpieczeństwa leczenia może przynieść konkretny zysk leczniczy dla pacjentów. Inne metody zostały powszechnie uznane za nieefektywne i nie wytrzymały próby czasu w wielu krajach. Umożliwi to również duże oszczędności finansowe leczenia powikłań i niepożądanych konsekwencji.

My, uczestnicy VIII Kongresu Polonii Medycznej i I Światowego Zjazdu Lekarzy Polskich popieramy Naczelną Radę Lekarską w Polsce i apelujemy do Ministra Zdrowia o podjęcie wspólnych działań ze wszystkimi zainteresowanym stronami, w celu poszukiwania rozwiązań dla poprawy jakości leczenia i bezpieczeństwa pacjentów. Z racji codziennych zmagań z ludzkim cierpieniem i wykonywaniem procedur obarczonych wysokim poziomem ryzyka, lekarze w każdym zakątku świata są bardzo łatwym celem dla polityków. Nie zabijajmy zaufania do lekarzy, których zawód opiera się na tak szczególnej relacji z całym społeczeństwem. Jego podważenie w stosunku do lekarzy jest działaniem na szkodę społeczeństwa. Zdarzają się, podobnie jak w każdej grupie zawodowej osoby o niewłaściwej postawie, ale wtedy czym innym jest utrata zaufania do konkretnego człowieka a czym innym podważenia zaufania do całego środowiska lekarskiego.

Z wyrazami szacunku,
Marek Rudnicki, MD, PhD, FACS
Profesor Chirurgii, Chicago
Przewodniczący Komitetu Naukowego
VIII Kongresu Polonii Medycznej
Prezes Federacji Polonijnych Organizacji Medycznych"


2013-05-27 15:50:00 nil.org.pl

Lekarze i lekarze dentyści uhonorowani odznaczeniem Meritus Pro Medicis

24 maja 2013 r. na posiedzeniu Naczelnej Rady Lekarskiej odbywającego się podczas VIII Kongresu Polonii Medycznej w Krakowie wręczone zostały odznaczenia Meritus Pro Medicis.

Wśród nagrodzonych znaleźli się:

dr Ryszard Golański,

dr Jerzy Baranowski,

dr Andrzej Baszkowski,

dr Elżbieta Chmielowiec,

dr Anna Glińska,

dr Jolanta Małmyga,

dr Ryszard Rzeszutko,

dr Jarosław Wanecki,

dr Andrzej Wojnar.

Odznaczenie Meritus Pro Medicis zostało ustanowione przez Naczelną Radę Lekarską w 2004 roku. Otrzymują ją lekarze oraz osoby szczególnie zasłużone dla samorządu lekarskiego. Wnioski o nadanie odznaczenia składać mogą członkowie oraz organy izb lekarskich.

Odznaczenie przyznaje Kapituła w skład której wchodzą między innymi prezes i wiceprezesi Naczelnej Rady Lekarskiej, przewodniczący Konwentu Przewodniczących Okręgowych Rad Lekarskich, przewodniczący Komisji Etyki NRL oraz przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego.


2013-05-27 13:54:00 nil.org.pl

Michalkiewicz: „Poruszyć znieczulone sumienia”
21 maja po południu do paryskiej katedry Notre Dame wszedł 78-letni Dominik Venner, wyjął pistolet i na oczach licznych jak zwykle turystów – zastrzelił się. Dominik Venner był pisarzem, historykiem, laureatem prestiżowych nagród, a w przeszłości – również członkiem OAS (Organisation de l`Armee Secrete) utworzonej w 1961 roku przez generała Raula Salana, nazywanego „le plus [...]
2013-05-27 11:53:44 nczas.com

Jerzy Baczyński o POLITYCE i prawicowych mediach
To media tożsamościowo-narodowe, w poglądach społecznych często lewackie. Gdyby nie złe skojarzenie zbitki słów można by powiedzieć, narodowo-socjalistyczne – mówi redaktor naczelny POLITYKI Jerzy Baczyński w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.
2013-05-27 11:37:00 polityka.pl

Zabiegi upiększające poprawiają nie tylko wygląd, ale też nastrój i stan zdrowia
Nie brakuje miejsc, gdzie można zadbać o swoją skórę, samopoczucie. Wypady do SPA, nie bez powodu, cieszą się powodzeniem.
2013-05-27 11:00:00 nowosci.com.pl

Czy to administracja czy raczej cyfryzacja? Czyli na co wydaje szmal podatnika minister i TW Boni
W jaki sposób Żydzi starali się reagować na przemoc? To tylko niektóre z pytań, nad którymi zastanowimy się w czwartek.
2013-05-27 10:55:22 nczas.com

Niedługo Tusk zareaguje na list Gowina
List Jarosława Gowina, w którym były minister sprawiedliwości krytykuje premiera, w praktyce jest rzuceniem rękawicy Donaldowi Tuskowi.
Donald Tusk i Jarosław Gowin (fot. Damian Burzykowski / newspix.pl)
2013-05-27 10:13:15 wprost.pl

List Naczelnej Rady Lekarskiej do Premiera RP

Naczelna Rada Lekarska, w sytuacji zagrożenia dla funkcjonowania ochrony zdrowia w Polsce zwróciła się 24 maja br. z prośbą do Prezesa Rady Ministrów, Pana Donalda Tuska, o spotkanie w celu podjęcia wspólnych prac nad skutecznymi działaniami naprawczymi.

W liście otwartym czytamy:

"Nasza prośba jest tym bardziej uzasadniona w sytuacji, w której Minister Zdrowia nie tylko nie potrafi podjąć skutecznych działań na rzecz poprawy ochrony zdrowia, ale także nie współdziała ze środowiskiem pacjentów i lekarzy.

Przykładem braku współpracy jest odrzucenie zaproszenia na odbywający się aktualnie w Krakowie Światowy Kongres Lekarzy Polskich. Boli nas także fakt, że Minister Zdrowia właśnie dziś, w czasie trwania tak istotnego spotkania środowiska lekarskiego kieruje swoje apele do mediów, zamiast rozmawiać z lekarzami bezpośrednio. Medialne działania Ministra Zdrowia nie dość, że usiłują ukrywać brak efektów reformowania ochrony zdrowia, to podważają zaufanie do zawodu lekarza i tworzą zagrożenie dla poczucia bezpieczeństwa chorych. Pacjenci i lekarze jednoczą się w staraniach o utrzymanie wzajemnego zaufania i chcą działać wspólnie, by naprawiać polską ochronę zdrowia. Nie można tego nie zauważać! To pacjentom i lekarzom najbardziej zależy na podjęciu pilnych działań naprawiających system i na eliminowaniu niepożądanych zdarzeń.

Naczelna Rada Lekarska podkreśla, że środowisko lekarskie dostrzega, wyjaśnia i piętnuje niewłaściwe postępowanie lekarzy. Wszystkim zależy na dogłębnym zbadaniu pojawiających się nieprawidłowości oraz błędów, a także na nieuchronności kary za przewinienia.

Apelujemy do Pana Premiera, bo apele do Ministra Zdrowia jak dotąd nie spotkały się z odzewem. Warunki leczenia wielokrotnie uwłaczają godności zarówno pacjentów, jak i lekarzy. Długie oczekiwanie na wizytę lekarską czy karetkę pogotowia, niedostateczna liczba lekarzy, wszechobecna biurokracja w przychodni i szpitalu, to efekty niewłaściwie prowadzonej polityki zdrowotnej. W zderzeniu z takimi problemami lekarz i pacjent są w równym stopniu ofiarami tej sytuacji. Pacjent chce być właściwie leczony - lekarz chce móc właściwie leczyć. Stanowczo zapewniamy jednak, że mimo tylu trudności, jakie na co dzień musimy pokonywać, aby dobrze i skutecznie wykonywać swój zawód oraz utrzymywać zaufanie pacjentów, nie przechodzimy obojętnie obok przypadków, które narażają nasze posłannictwo na utratę zaufania. Każdy z nas zdecydował się zostać lekarzem po to, by ratować ludzkie zdrowie i życie, by pomagać w cierpieniu, dawać chorym nadzieję i siłę do walki z chorobą. Każdego z nas boli i dotyka, gdy tej walki nie można wygrać, gdy nasza wiedza i doświadczenie przegrywają z czynnikami, na które nie mamy wpływu.

Samorząd lekarzy i lekarzy dentystów zawsze wspierał każdą konstruktywną inicjatywę zmierzającą do poprawy sytuacji w ochronie zdrowia. Wyrażamy nadzieję, że wspólny głos pacjentów i lekarzy zostanie usłyszany i zapoczątkuje prawdziwą poprawę ochrony zdrowia, na której na pewno zależy nam wszystkim."


2013-05-27 10:00:00 nil.org.pl

Wozinski kontrowersyjnie: Eugeniczne marsze dla życia
Dlaczego więc mam promować ideę, że życie noworodków jest cenniejsze niż życie tych, którym nie udzielono właściwej (lub żadnej) pomocy w wyniku państwowej ingerencji w rynek medyczny?
2013-05-27 09:49:56 nczas.com

Piotr Żuk - Konserwa u władzy i zagubiona lewica

Polskie społeczeństwo pod wieloma względami jest bardziej postępowe i lewicowe niż głosy płynące z oficjalnej sceny politycznejArtykuł Roberta Krasowskiego „Lewica w konserwie” („Polityka” nr 19) potwierdza socjologiczne prawdy, że te same zjawiska można różnie nazywać i w innej perspektywie tłumaczyć w zupełnie odmienny sposób. To, co dla jednych jest wszystko wyjaśniającą przyczyną, dla drugich jest tylko częścią większej, złożonej całości.To prawda, że obecna polska lewica pod wieloma względami jest bardziej zachowawcza niż jej odpowiedniki na Zachodzie, ale też często jest nawet bardziej konserwatywna niż zachodnioeuropejskie ugrupowania prawicowe. To przesunięcie w prawą stronę dotyczy jednak nie tylko lewicy, ale całej polskiej sceny politycznej. Kiedy brytyjscy konserwatyści pod przewodnictwem Davida Camerona legalizują małżeństwa homoseksualne, polska prawica jest na etapie walki o zarodki i blokowania metody in vitro. Co wcale nie oznacza, że polskie społeczeństwo jest równie prawicowe jak jego elity polityczne w parlamencie.Społeczeństwo kontra elityJest wręcz odwrotnie, niż sugeruje Robert Krasowski – pod wieloma względami społeczeństwo jest bardziej postępowe i lewicowe niż głosy płynące się z oficjalnej sceny politycznej. Klasyczną ilustracją takiej tezy może być coraz bardziej pragmatyczna postawa Polaków wobec Kościoła. Rytuały świąteczno-religijne są wciąż ważne, ale wskazania ideologiczne i polityczne Kościoła już niekoniecznie mają zastosowanie w praktyce społecznej. I chodzi nie tylko o anonimowe wypowiedzi wygłaszane w sondażach na temat stosunku Polaków do antykoncepcji, dopuszczenia metody in vitro czy też uwikłania Kościoła w politykę, ale przede wszystkim o codzienną polską praktykę, która nie przystaje do kościelnych pouczeń (rosnąca liczba rozwodów; coraz większy odsetek dzieci przychodzących na świat w związkach nieformalnych; powolny, ale systematyczny wzrost akceptacji dla mniejszości seksualnych etc.). To, co warto podkreślić, to fakt, że od początku lat 90. społeczeństwo skuteczniej potrafiło oddzielać sacrum od profanum i Kościół od polityki, niż konserwatywne elity polityczne, które wierzyły we wszechmogącą moc wskazań biskupów w czasie wszystkich kolejnych wyborów. Społeczeństwo – jak pokazują wyniki różnych kampanii wyborczych – potrafiło jednak zachować autonomię i było nieczułe na te podpowiedzi. W 1991 r. Wyborcza Akcja Katolicka uzyskała kiepski wynik mimo dużego wsparcia z ambon; w 1993 r. SLD wygrał wybory mimo niechęci Kościoła, w 1997 r. spora część hierarchów kościelnych agitowała przeciwko referendum konstytucyjnemu, ale konstytucja została przyjęta. Po tych doświadczeniach Kościół zmienił nieco taktykę wpływania na bieżącą politykę – zrezygnował ze wskazywania konkretnego ugrupowania (bo było to nieskuteczne i dodatkowo pokazywało słabość mobilizacyjną Kościoła) na rzecz popierania pewnych postulatów politycznych.Również w sprawach społeczno-gospodarczych Polacy, pomimo pobierania intensywnych nauk ekonomii rynkowej przez minione dwie dekady, nadal prezentują mocne nastawienie egalitarne i oczekują aktywnej roli państwa w sferze socjalno-gospodarczej. Wolą żyć w społeczeństwie bardziej równościowym niż w warunkach szybszego może wzrostu gospodarczego, z którego mogą korzystać tylko nieliczni.Skoro poglądy dużej części Polaków nie są reprezentowane na poziomie sporów partii politycznych, to nie może dziwić rosnąca alienacja polityczna społeczeństwa, niski poziom uczestnictwa w wyborach i poczucie braku wpływu na sytuację w kraju. Nie oznacza to jednak braku partii konserwatywnych, lecz ich nadmiar. Przy jednoczesnym braku oferty politycznej dla sporej liczby sympatyków lewicy.Nieodrobione lekcje lewicySkąd więc taka zachowawczość, strachliwość i kiepskie notowania obecnej lewicy? Mógłby ktoś stwierdzić, że aktualne nastroje społeczne to wymarzone wręcz warunki dla lewicowej ofensywy. I tutaj dochodzimy do kolejnych opinii sprzecznych z poglądami pana Krasowskiego. Obecna słabość lewicy jest uwarunkowana oczywiście historycznie – wpływa na nią zarówno przeszłość odległa, jak i ta bliższa, już po 1989 r. W tej dalszej przeszłości nie mogę jednak doszukać się stuletnich rządów lewicy, o których pisze pan Krasowski. Dwudziestolecie międzywojenne, w którym lewica była aktywna od początku zdobycia przez Polskę niepodległości, kończyła ona jednak jako formacja zamknięta w Berezie Kartuskiej i niewiele mająca do powiedzenia w kluczowych sprawach.Dyskusja o tym, w jakim stopniu i pod jakim względem PRL jako system był lewicowy, to odrębna kwestia. Na marginesie można tylko stwierdzić, że poważna i bardziej pogłębiona debata na ten temat wciąż się nie odbyła, a dotychczasowe spory o PRL służyły tylko bieżącym rozgrywkom politycznym i budowały nowe mity o tym okresie. Bo choć lata PRL były bez wątpienia czasem industrializacji, skolaryzacji i urbanizacji, które to procesy zderzały się z postfeudalną mentalnością, to z drugiej strony – wbrew oficjalnej propagandzie PRL, a także wbrew jej antykomunistycznym krytykom – w sferze kulturowo-obyczajowej klimat PRL był równie konserwatywny jak polska prawica po 1989 r. Moralność „realnosocjalistyczna” w sprawach modelu rodziny, stosunku do seksualności, pornografii czy mniejszości seksualnych mogłaby szukać wsparcia i sojuszników w dzisiejszych czasach w kręgach byłej LPR czy dużej części obecnego POPiS, który zdominował polską politykę.Nie przypominam sobie też pryncypialności lewicy po 1989 r., o której pisze Krasowski. Raczej obserwowaliśmy zabiegi ze strony lewicy postkomunistycznej o akceptację u głównych aktorów życia publicznego w nowych warunkach politycznych. Dla liderów SdRP ważniejsza była opinia „Gazety Wyborczej” niż nastroje w upadających zakładach pracy. Zdobycie władzy przez SLD w 1993 r. miało pokazać, że jest to ekipa potrafiąca działać w nowych ramach polityczno-gospodarczych i w pełni akceptująca reguły panującego systemu. Stąd też – jak pisał David Ost w „Klęsce »Solidarności«” – rządy się zmieniały, ale nie model polskiej polityki gospodarczej. Dominowała wiara w moc niewidzialnej ręki rynku, konieczności prywatyzacji zakładów pracy i sfery publicznej oraz deregulacji gospodarki. Zresztą ukłony w stronę nowego ładu wprowadzały już ostatnie rządy PRL – szczególnie gabinet Mieczysława Rakowskiego. Osłabiona władza, szukając legitymizacji społecznej, wierzyła, że idąc na rękę Kościołowi, zyska za jego pośrednictwem choć częściową akceptację. Po zmianie systemu nawyki te pozostały liderom SLD unikającym jak tylko można konfliktu z Kościołem. Paradoksalnie po 1989 r. nie wzmacniało to ich wiarygodności. Wręcz przeciwnie. Ale znowu ważniejsza okazywała się akceptacja ze strony nowego establishmentu niż opinia zaplecza społecznego. Doprowadziło to do sytuacji, w której rządy SLD zamiast szukać mocnego wsparcia w sferze obywatelskiej, zabiegały o poparcie, a przynajmniej o mniej krytyki ze strony Kościoła. Ilustracją tego mechanizmu było zrezygnowanie przez SLD z działań na rzecz liberalizacji ustawy antyaborcyjnej w latach 2001--2005 w zamian za wyciszenie przez hierarchów kościelnych krytyki działań rządu przed referendum akcesyjnym w sprawie przystąpienia Polski do UE. Wejście do Unii Europejskiej warte było wielu mszy, jak mawiał premier Leszek Miller. I nawet jeśli można się zgodzić z intencją tych słów, znowu pokazuje to wiarę liderów SLD we wszechmogącą siłę polityczną Kościoła – złudną wiarę, którą odziedziczyli po czasach PRL. Otwarta krytyka integracji europejskiej ze strony polskiego Kościoła nie wpłynęłaby na wynik referendum – być może mogłaby nawet zmobilizować dodatkowo zwolenników opcji europejskiej. Poza tym Kościołowi nie opłacało się stanąć po stronie nacjonalistycznej prawicy i spektakularnie przegrać tę rozgrywkę na oczach opinii publicznej.Tak czy inaczej, rządy SLD po miażdżącym zwycięstwie w 2001 r. przypominały starą prawdę Maksa Webera: sprawowanie formalnej władzy nie oznacza posiadania realnej władzy. Można mieć rząd, większość w parlamencie i opanować wiele instytucji państwowych, ale bez własnych mediów, wpływów w środowiskach akademickich czy młodzieżowych, bez sympatii środowisk opiniotwórczych i oparcia w konkretnych segmentach społecznych nie można skutecznie rządzić. Czy te nieodrobione lekcje SLD zostały już zaliczone? Nic na to nie wskazuje.Wybrakowana historiaNajnowsza historia Polski pisana przez konserwatystów zapomina o wielu przejawach aktywności lewicy. Tak też jest w artykule Krasowskiego, który wspomina tylko o „Krytyce Politycznej” i powstaniu Ruchu Palikota, jako o momentach, w których lewica mogła przemówić bardziej słyszalnym głosem. Zapomina o końcówce dekady lat 80., kiedy zmęczonej opozycji solidarnościowej coraz bardziej brakowało pomysłu i energii na dalszą działalność. Aktywność opozycyjną na ulicach i murach miast organizowały po 1986 r. przede wszystkim środowiska związane z ruchem Wolność i Pokój, Pomarańczową Alternatywą, rodzącym się w Polsce ruchem zielonych. Używając terminologii i standardów europejskich, należałoby określić te środowiska mianem nowej lewicy. Po zmianie systemu nie znalazły się one w głównym nurcie polskiej polityki. Podobnie jak nowe ruchy społeczne lat 90. (feministki, antyrasiści, ruch antymilitarny, anarchiści), które pozostawały w ramach „polityki nieinstytucjonalnej”. Dlaczego polscy zieloni nie weszli do parlamentu? Albo dlaczego w Polsce nie ma lewicowych oburzonych? Nie wynika to z konserwatyzmu kulturowego – jak sugeruje Krasowski – ale z bardziej fundamentalnej przyczyny: czy się to komuś podoba, czy nie, jesteśmy na innym poziomie rozwoju społecznego niż Niemcy, Szwedzi czy Francuzi. Nowe ruchy społeczne, zgodnie z tezą niemieckiego socjologa Clausa Offego, powstają tam, gdzie jest na nie zapotrzebowanie: w społeczeństwach sytych, gdzie miejsce wartości materialistycznych zajmują wartości postamaterialistyczne (autonomia, samorozwój, jakość życia bardziej niż wielkość zarobków); gdzie konflikt między pracą a kapitałem jest zneutralizowany, a w zamian pojawia się konflikt kulturowy; gdzie w końcu jest silna klasa średnia będąca bazą tych ruchów. U nas wciąż kwestią kluczową dla społeczeństwa są sprawy socjalne, klasa średnia nie jest klasą większości, lecz mniejszości, a ekologia czy feminizm wciąż pozostają luksusową sprawą wąskiej grupy wielkomiejskich inteligentów, którzy są niezauważalni i nie mają żadnego znaczenia w bieżących bitwach partyjnych.Długi marsz czy droga donikąd?Co pozostaje lewicy? Mówienie, że jest się za dalszą integracją europejską, to trochę za mało. Dziś w Polsce większość jest za Europą. Warto byłoby powiedzieć coś więcej: wspólna Europa to nie tylko otwarty rynek, ale również wspólne prawa socjalne, pracownicze i obywatelskie. Polityka europejska to nie tylko narady międzyrządowe, ale realne budowanie polityki ponadnarodowej w sferze obywatelskiej przekraczającej granice państw. Ale żeby brać udział w takiej debacie, lewica musi się pozbyć dawnych kompleksów. Konieczne jest do tego wzmacnianie własnej wiarygodności i nastawianie się na długi marsz, a nie szukanie dróg na skróty, które prowadzą do jakiejkolwiek, przypadkowej koalicji bez własnej wizji, bez kadr i odpowiedzialnego pomysłu na współczesną Polską i Europę. Ten drugi wariant może pozwoli przetrwać resztkom aparatu partyjnego, ale nie wzmocni obecności głosu lewicy w społeczeństwie polskim. Czasami lepiej jest poczekać, poszerzyć wpływy i wzmocnić własne fundamenty, niż być przez chwilę u władzy, nie mając zbyt wiele do zaoferowania, i stracić szansę na prawdziwe zwycięstwo.Piotr Żuk

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 3 June, 2013 - 00:10
Autor: 
Piotr Żuk
Wydanie: 
Fotografia: 
Rys. Małgorzata Tabaka
Numer strony w magazynie: 
36

2013-05-27 09:11:57 przeglad-tygodnik.pl

Stanowiska Naczelnej Rady Lekarskiej podjęte 24 maja 2013 r.

Naczelna Rada Lekarska podjęła cztery stanowiska:

- w sprawie projektu założeń do projektu ustawy o zmianie ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych i niektórych innych ustaw

- w sprawie zasad wykonywania praktyki lekarskiej na podstawie ustawy o działalności leczniczej

- w sprawie projektu ustawy zmieniającej ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz ustawę o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw

- w sprawie opieki stomatologicznej finansowanej ze środków publicznych

 

STANOWISKO Nr 5/13/VI NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ z dnia 24 maja 2013 r.

w sprawie projektu założeń do projektu ustawy o zmianie ustawy o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych i niektórych innych ustaw

Naczelna Rada Lekarska po rozpatrzeniu w/wym. projektu nadesłanego przy piśmie Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Zdrowia z dnia 30 kwietnia 2013 r. znak MZ-PLR-460-16776-18/MKR/13 zgłasza następujące uwagi:

W zawartych w punkcie 1.2 Projektu założeń Wnioskach z funkcjonowania ustawy refundacyjnej pominięto w całości liczne protesty środowiska lekarskiego wobec zmiany zasad wystawiania recept na leki refundowane, która wprowadzona została ustawą o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych. Pomięcie tak istotnych skutków społecznych wejścia w życie ustawy refundacyjnej w opisie sposobu jej wprowadzania i funkcjonowania sprawia wrażenie cenzurowania informacji i opinii dotyczących funkcjonowania tego aktu prawnego. Znamiennym jest, co jednoznacznie przyznane zostało we wstępie do założeń, że ustawa refundacyjna doprowadziła do racjonalizacji wydatków na refundację oraz zapewniła stabilność finansową systemu, ale nie poprawiła dostępności leków refundowanych. W ocenie Naczelnej Rady Lekarskiej skutki te są konsekwencją rzeczywistego ograniczenia dostępności leków refundowanych, na co wskazują również organizacje reprezentujące pacjentów.

Ustawa refundacyjna doprowadziła do sytuacji, w której w jednoznaczny sposób ich prawo do refundacji leków przestało wynikać bezpośrednio z faktu posiadania obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego i de facto zależy od odrębnej umowy, którą lekarz podpisał lub nie z płatnikiem. Na powyższe wskazują także organizacje reprezentujące pacjentów. Samorząd lekarski okresie obowiązywania ustawy refundacyjnej wielokrotnie wskazywał, że uprawnienie pacjenta do leku refundowanego związane jest z jego statusem ubezpieczenia zdrowotnego lub innym szczególnym uprawnieniem i co do zasady nie powinno być uzależniane od jakichkolwiek czynności lekarza lub lekarza dentysty.

W ocenie samorządu lekarskiego niezbędne jest odejście od związania refundacji leku ze wskazaniami rejestracyjnymi. Umożliwienie ministrowi właściwemu do spraw zdrowia wydania decyzji o objęciu refundacją zastosowania leku we wskazaniach innych, niż rejestracyjne, które nastąpiło na skutek nowelizacji ustawy refundacyjnej w styczniu 2012 r. oraz zapowiedziana w opiniowanych założeniach rezygnacja z wymogu określenia rozpoznania uzasadniającego w świetle dokumentów rejestracyjnych zastosowanie antybiotyków wskazują, że oparcie systemu refundacji leków na wskazaniach rejestracyjnych było decyzją błędną.

Prawo do refundacji kosztów leków, jako prawo pacjenta nie powinno w jakikolwiek sposób być prawem zależnym od formy wykonywania zawodu osoby wystawiającej receptę. Uprawnienie lekarza/lekarza dentysty do wystawiania recept wynika z posiadanego przez niego prawa wykonywania zawodu, w ramach którego przeprowadza on badanie pacjenta, stawia rozpoznanie i ordynuje leki, środki spożywcze specjalnego przeznaczenia lub wyroby medyczne, które są wskazane w tych okolicznościach. To ustawowe uprawnienie nie wymaga uzyskania dodatkowych zezwoleń. Należy zatem zlikwidować obowiązek zawierania umów na wystawianie refundowanych recept, jak również z umów o świadczenia zdrowotne wykreślić zapisy dotyczące wystawiania recept. Ustalenie prawa pacjenta do refundacji – za wyjątkiem niektórych chorób przewlekłych (dawniej „P”) – powinno następować na etapie realizacji recepty, a nie jej wystawiania. Wystawienie recepty jest czynnością medyczną i powinno być oddzielone od kwestii dotyczących odpłatności za lek, środek spożywczy specjalnego przeznaczenia lub wyrób medyczny.

Leki, środki spożywcze specjalnego przeznaczenia lub wyroby medyczne, które zdaniem ustawodawcy czy Ministra Zdrowia powinny być refundowane – powinny mieć tylko jeden poziom refundacji, różnicowanie poziomu refundacji w zależności od rodzaju schorzenia, czy wręcz określonego typu danego schorzenia jest zbędne i całkowicie niezrozumiałe dla pacjentów utrudnia albo niekiedy nawet uniemożliwia skuteczną kurację. Wyjątek może dotyczyć jedynie niektórych chorób przewlekłych (dawniej „P”). Powyższe rozwiązania gwarantują realizację celu, który autor założeń wskazuje jako niezrealizowany cel ustawy refundacyjnej tj. poprawę dostępności leków refundowanych.

 

STANOWISKO Nr 6/13/VI NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ z dnia 24 maja 2013 r.

w sprawie zasad wykonywania praktyki lekarskiej na podstawie ustawy o działalności leczniczej

Naczelna Rada Lekarska, mając na względzie przepisy ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej (Dz.U. z 2013 r., poz. 217), zwanej dalej „ustawą”,
w związku z licznymi wątpliwościami interpretacyjnymi, stwierdza, co następuje:

Indywidualna praktyka lekarska oraz indywidualna specjalistyczna praktyka lekarska obejmuje swym zakresem zarówno czynności wykonywane w gabinecie, czynności wykonywane w miejscu wezwania przez chorego, jak również wykonywane w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego w ramach zawartej z tym podmiotem umowy na udzielenie świadczeń opieki zdrowotnej.

Tym samym lekarz wykonujący zawód w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego w ramach zarejestrowanej indywidualnej praktyki lekarskiej nie ma obowiązku rejestrowania dodatkowej praktyki wyłącznie w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego. Praktyka wyłącznie w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego, jak sama nazwa wskazuje, powinna być rejestrowana wówczas, gdy lekarz zamierza udzielać świadczeń wyłącznie w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego.

Jednocześnie posiadanie praktyki wyłącznie w miejscu wezwania nie może pod rządami ustawy polegać na udzielaniu świadczeń w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego. Udzielanie świadczeń w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego na podstawie przepisów ustawy wymaga zatem zarejestrowania indywidualnej lub indywidualnej specjalistycznej praktyki lekarskiej (tzn. opartej o gabinet lekarski) lub praktyki wyłącznie w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego.

Naczelna Rada Lekarska podkreśla jednocześnie, że przepisy ustawy oraz rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 29 września 2011 r. w sprawie szczegółowego zakresu danych objętych wpisem do rejestru podmiotów wykonujących działalność leczniczą oraz szczegółowego trybu postępowania
w sprawach dokonywania wpisów, zmian w rejestrze oraz wykreśleń z tego rejestru (Dz. U. Nr 221, poz. 1319 z późn. zm.), nie wprowadzają ograniczeń w wyborze rodzaju praktyki zawodowej, którą lekarz, lekarz dentysta może zarejestrować, ani co do liczby zarejestrowanych rodzajów praktyk.

Ponadto Naczelna Rada Lekarska przypomina, że art. 33 ustawy przewiduje solidarną odpowiedzialność praktyki zawodowej lekarza i lekarza dentysty oraz podmiotu leczniczego za szkody będące następstwem udzielania świadczeń zdrowotnych albo niezgodnego z prawem zaniechania udzielania świadczeń zdrowotnych jedynie w przypadku wykonywania działalności leczniczej przez lekarza jako indywidualnej albo indywidualnej specjalistycznej praktyki lekarskiej wyłącznie w przedsiębiorstwie podmiotu leczniczego na podstawie umowy z tym podmiotem. Postanowienie o solidarnej odpowiedzialności podmiotu leczniczego oraz lekarza, który ma zarejestrowaną indywidualną, indywidualną specjalistyczną (tzn. opartą o gabinet lekarski) praktykę lekarską, udzielającego świadczeń w przedsiębiorstwie tego podmiotu w ramach kontraktu, strony mogą zawrzeć również w łączącej je umowie.

 

STANOWISKO Nr 7/13/VI NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ z dnia 24 maja 2013 r.

w sprawie projektu ustawy zmieniającej ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz ustawę o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw

Naczelna Rada Lekarska po rozpatrzeniu projektu ustawy zmieniającej ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz ustawę o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw, przekazanego przy piśmie pana Sławomira Neumanna Sekretarza Stanu w Ministerstwie Zdrowia z dnia 15 maja 2013 r., popiera proponowane w nim rozszerzenie definicji lekarza podstawowej opieki zdrowotnej i tym samym stworzenie możliwości udzielania świadczeń zdrowotnych w podstawowej opiece zdrowotnej w ramach systemu powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego przez lekarzy pediatrów i lekarzy internistów. Naczelna Rada Lekarska stwierdza, że rozwiązanie to przyczyni się do lepszego zabezpieczenia świadczeń z zakresu POZ zarówno dla dzieci jak też dorosłych pacjentów.

Jednocześnie Naczelna Rada Lekarska zauważa, że propozycje przedstawione w projekcie nie stanowią remedium na inne istotne problemy, z którymi boryka się podstawowa opieka zdrowotna w Polsce, a do których należą przede wszystkim niedofinansowanie podstawowej opieki zdrowotnej oraz finansowanie jej wyłącznie w oparciu o stawkę kapitacyjną, brak zachęt do rozpoczynania specjalizacji z medycyny rodzinnej oraz bardzo krótki katalog badań dostępnych w podstawowej opieki zdrowotnej.

Mając powyższe na uwadze Naczelna Rada Lekarska zgłasza następujące postulaty związane z funkcjonowaniem podstawowej opieki zdrowotnej:

1. Podwyższenie stawki kapitacyjnej

Aktualna stawka kapitacyjna wymaga podwyższenia bowiem mimo rosnącej inflacji stawka nie uległa zmianie od 2008 roku. Stawka kapitacyjna powinna być zróżnicowana wagowo według zasad wynikających z naukowej skrupulatnej analizy danych, która wskazuje na grupy wiekowe wymagające zwiększenia dofinansowania. Opłacanie stawką kapitacyjna podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) gwarantuje bezpieczną dla płatnika możliwość zrealizowania konstytucyjnych zapisów dotyczących opieki zdrowotnej. Ponadto związana ze stawką kapitacyjna relacja lekarza POZ z pacjentem pozwala na zminimalizowanie wpływu opisywanej przez ekonomikę zdrowia, asymetrii w zdolności wykorzystania informacji pomiędzy obywatelem a nastawionym rynkowo systemem, która stanowi istotną barierę dla dokonywania przez obywatela właściwych, świadomych wyborów.

2. Wprowadzenie motywacji finansowej w POZ za osiąganie celów profilaktyki opartej o EBM.

Światowa literatura naukowa dotycząca profilaktyki i ekonomiki zdrowia silnie wspiera zasadność następujących działań profilaktycznych w podstawowej opiece zdrowotnej: osiągniecie poziomu wyszczepialności zabezpieczającej przed rozprzestrzenianiem się chorób zakaźnych, przesiew w kierunku raka szyjki macicy poprzez upowszechnienie badań cytologicznych, okresowy pomiar ciśnienia tętniczego w trakcie wizyty u lekarza POZ, minimalna interwencja antynikotynowa oraz krótka interwencja u osób pijących ryzykownie i szkodliwie alkohol.

3. Rozszerzenie możliwości diagnostyczno - terapeutycznych POZ i zastosowanie opłaty za świadczenie za wykonanie określonych procedur w POZ.

W trakcie specjalizacji lekarze rodzinni nabywają ściśle zdefiniowane umiejętności diagnostyczno- terapeutyczne. Te same procedury realizują w ramach kontraktów z NFZ także inni lekarze reprezentujący wąskie specjalności. Obecna konstrukcja systemu opieki zdrowotnej i opłata za świadczenie tworzy silną motywację dla Ambulatoryjnej Opieki Specjalistycznej (AOS) do wykonywania tych procedur poza POZ, co przyczynia się do wydłużenia czasu oczekiwania na konsultacje specjalistyczne.

4. Wprowadzenie opłaty w oparciu o zasady obowiązujące w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej (AOS) za leczenie wybranych chorób przewlekłych.

Rozszerzone możliwości diagnostyczne POZ umożliwią pełne wykorzystanie kompetencji lekarza rodzinnego. Wprowadzenie w POZ dla leczenia schorzeń przewlekłych zasad finansowania stworzonych dla AOS będzie bodźcem odciążającym AOS. Usprawni to leczenie wielu schorzeń przewlekłych we współpracy lekarza POZ z lekarzami węższych specjalności oraz zwiększy dostępność w sytuacjach niezbędnych, koniecznych konsultacji lekarzy innych specjalności.

Ponadto Naczelna Rada Lekarska stwierdza, że istnieje konieczność wprowadzenia zmian systemowych zmierzających do wyłączenia nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej ze struktur podstawowej opieki zdrowotnej z uwagi na jej całkowicie odmienny charakter, oraz odmienny zakres świadczonych usług medycznych.

Świadczenia medyczne związane z koniecznością wyjazdu do pacjenta powinny zostać włączone do świadczeń pogotowia ratunkowego co pozwoli uniknąć sporów kompetencyjnych między świadczeniodawcami. Dyspozytor ratownictwa medycznego (pogotowia ratunkowego) będzie określał:

1. czy w ogóle konieczny jest wyjazd do pacjenta (co jest czynione obecnie)

2. jeśli, wg dyspozytora, taki wyjazd byłby konieczny będzie on (dyspozytor) dysponował pełna paletą możliwości:

a. zespołem reanimacyjnym z lekarzem

b. zespołem wyjazdowym podstawowym z ratownikami medycznymi

c. lekarzem mogącym dojechać do pacjenta.

Decydując o rodzaju wysyłanej pomocy będzie kierował się tylko wskazaniami medycznymi, a nie rodzajem świadczeń zakontraktowanych z NFZ. Rozwiązanie to zwiększy skuteczność sytemu ratownictwa, bezpieczeństwo pacjentów oraz zmniejszy koszt działań systemu.

Świadczenia medyczne, które mogą być wykonane w systemie stacjonarnym (przybycie pacjenta do świadczeniodawcy) powinny zostać włączone w świadczenia izb przyjęć szpitalnych. Pozwoli to uniknąć sytuacji, potencjalnie niebezpiecznych, odsyłania zgłaszających się pacjentów do innego świadczeniodawcy mającego zakontraktowane te usługi. Jednocześnie zbędne staną się dodatkowe wymogi dotyczące wyposażenia lub dostępności do diagnostyki obrazowej i laboratoryjnej, gdyż z zasady każdy szpital takie możliwości ma zawsze większe od najlepiej wyposażonej poradni.

Zdaniem Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej świadczenia nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej winny być finansowane z innego źródła niż podstawowa opieka zdrowotna, co wynika z ich odmiennego charakteru. Jednocześnie zwracamy uwagę, że poza finansowaniem ryczałtowym niezbędne jest finansowanie zależne od ilości wykonanych usług, skoro świadczeniobiorca nie jest związany z określonym świadczeniodawcą nocnej opieki. Istnieje potrzeba korygowania wysokości finansowania usług w zależności od warunków lokalnych udzielania świadczeń (miasto, wieś, góry, itp.).

Naczelna Rada Lekarska stoi na stanowisku, że w nocnej i świątecznej opiece zdrowotnej usługi wyjazdowej opieki winien udzielać lekarz posiadający kwalifikacje odpowiednie dla systemu ratownictwa lub posiadający kwalifikacje wymagane przy udzielaniu świadczeń podstawowej opieki zdrowotnej. Opiekę stacjonarną sprawować winni lekarze o kwalifikacjach wymaganych dla personelu Izby Przyjęć lub posiadający kwalifikacje wymagane do udzielania świadczeń podstawowej opieki zdrowotnej.

Zdaniem Naczelnej Rady Lekarskiej system nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej powinien być tak skonstruowany, żeby zabezpieczał niezbędne świadczenia, a nie zachęcał do zastępowania usług podstawowej opieki zdrowotnej świadczeniami nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej.

 

STANOWISKO Nr 8/13/VI NACZELNEJ RADY LEKARSKIEJ z dnia 24 maja 2013 r.

w sprawie opieki stomatologicznej finansowanej ze środków publicznych

Naczelna Rada Lekarska wyraża negatywne stanowisko w sprawie publicznie zapowiadanych przez Prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia zasadniczych zmian w dostępie do leczenia stomatologicznego dorosłych pacjentów.

Zdaniem Naczelnej Rady Lekarskiej do czasu ustalenia ostatecznego kształtu zapowiadanej kompleksowej reformy ubezpieczeń zdrowotnych podjęcie prac nad takimi zmianami jest przedwczesne.

Wydatki publiczne na leczenie stomatologiczne w Polsce stanowią - jak na warunki europejskie - bardzo niewielką część budżetu NFZ (niecałe 3%). Jednocześnie skala wyzwań stojących przed lekarzami dentystami jest ogromna i dotyczy wszystkich grup wiekowych (Polska ma np. jeden z najwyższych wskaźników procentowych osób bezzębnych w grupie wiekowej „40+"). Podkreślenia wymaga nadto, iż przewlekłe schorzenia jamy ustnej rzutują w znacznym stopniu na ogólny stan zdrowia i przebieg wielu innych chorób. Do tego dochodzi poważna obawa pogłębienia wykluczenia społecznego oraz obawa czy nieleczący się pełnoletni obywatele będą w wystarczający sposób kształtowali motywację i nawyk do leczenia stomatologicznego swych dzieci.

W opinii Naczelnej Rady Lekarskiej istnieje bezsporna i wielokrotnie przez samorząd lekarski wnioskowana konieczność przeprowadzenia dogłębnej analizy poziomu finansowania, zakresu uprawnień, celowości wprowadzenia współpłacenia i ubezpieczeń dodatkowych, również w odniesieniu do leczenia stomatologicznego finansowanego ze środków publicznych. Nie oznacza to jednak, że zmiany polegające na istotnym zmniejszeniu zawartości koszyka świadczeń stomatologicznych stanowią rozwiązanie wszelkich problemów związanych z niedofinansowaniem świadczeń stomatologicznych.

W ocenie Naczelnej Rady Lekarskiej powyższe argumenty potwierdzają zgłoszony wstępie wniosek o powstrzymanie się przez resort zdrowia od wprowadzenia zapowiadanych przez Prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia zmian, rozumianych przez nas jako forma szukania doraźnych oszczędności w systemie.


2013-05-27 08:51:00 nil.org.pl

Warszawskie przebudzenie

W stolicy trwa miejska rewolucja zainicjowana przez pokolenie 20- i 30-latkówW Warszawie trwa miejska rewolucja zainicjowana przez pokolenie 20- i 30-latków. Co rusz słyszy się o nowych klubokawiarniach, ulicznych targach z żywnością, sąsiedzkich wyprzedażach i grupach skupionych wokół lokalnych spraw i problemów. Wszystko po to, by przywrócić warszawiakom miejską przestrzeń zawłaszczoną przez banki i salony sieci telefonii komórkowych oraz skłonić ich do bycia ze sobą i współdziałania.To wszystko dzieje się w mieście, o którego mieszkańcach jeszcze niedawno mawiano, że funkcjonują wyłącznie na trasie dom – praca – dom, a relacje sąsiedzkie ograniczają, w najlepszym wypadku, do cichego „dzień dobry” rzucanego w biegu na klatce schodowej. Skąd ta zmiana? – Myślę, że warszawiacy są już po prostu zmęczeni ciągłą gonitwą za pieniądzem. Stąd biorą się niezależne inicjatywy. To ludzie, którzy nie chcą już pracować w korporacjach – mówi Krzysztof Cybruch, pomysłodawca i organizator Targu Śniadaniowego, cyklicznej imprezy odbywającej się od 27 kwietnia w każdą sobotę na Żoliborzu, na rogu al. Wojska Polskiego i Śmiałej.Śniadanie na Żoliborzu– Pomysł narodził się na początku roku, podczas spotkania z kilkorgiem znajomych mieszkających na Żoliborzu. Większość z nich to ludzie, którzy prowadzą tutaj swoje restauracje, butiki lub po prostu chcą coś robić. Chodziło nam o to, żeby w końcu coś się zaczęło dziać. Nasze myśli krążyły wokół Żoliborza południowego – miejsca, które w zasadzie do końca kwietnia pozostawało puste. Postanowiliśmy więc zaopiekować się nim i stworzyć coś, co je ożywi i ściągnie do niego ludzi – dodaje.Targ Śniadaniowy to pomysł nowatorski, którego głównym założeniem jest integracja lokalnej społeczności oraz promocja zdrowego sposobu odżywiania. Wyjątkowość targu polega na tym, że zakupione produkty można zjeść na miejscu na świeżym powietrzu. Oferta jest naprawdę szeroka. Chętni mogą tu kupić i zjeść tradycyjne specjały kuchni polskiej: chleby, wędliny, kiełbasy, sery, konfitury, a także różnego rodzaju ciasta, lody i napoje. – Chcieliśmy stworzyć miejsce z dobrą energią, gdzie tworzą się sympatyczne relacje sąsiedzkie i nie tylko. Taki nowy pomysł na sobotę – mówi pan Krzysztof.Wszystko wskazuje na to, że organizatorzy swój cel osiągnęli. Targ od początku cieszy się popularnością wśród mieszkańców Żoliborza, którzy co sobota tłumnie odwiedzają plac przy al. Wojska Polskiego. Zainteresowanie bywa tak duże, że klienci zmuszeni są wręcz do przeciskania się między stoiskami. Tłoczno bywa także przy stołach, dlatego co przezorniejsi przynoszą ze sobą koce, które rozkładają na trawie. – Dzięki takim wydarzeniom jak Targ Śniadaniowy kupuję zupełnie inne produkty od tych, które na co dzień oferują mi okoliczne sklepy. Cieszę się też, że mogę tutaj poznać moich sąsiadów, którzy – podobnie jak ja – lubią spędzać sobotnie przedpołudnie w swobodnej i nieśpiesznej atmosferze – mówi Katarzyna Witkowska-Pertkiewicz, mieszkanka Żoliborza.Ogromną zaletą targu – jak podkreślają osoby go odwiedzające – jest to, że organizatorzy pomyśleli także o dzieciach. Współpracująca z organizatorami fundacja Mother Power co sobota dostarcza miniplac zabaw, a także zapewnia obecność dietetyków i fizjoterapeutów. Z myślą o dzieciach funkcjonuje również naleśnikarnia Baby Bistro.Zdaniem Krzysztofa Cybrucha sukces Targu oraz innych miejskich akcji polega na tym, że wychodzą one naprzeciw mieszkańcom, oferując alternatywną formę spędzania wolnego czasu:– Warszawiacy potrzebują inicjatyw związanych ze zdrowiem i z odświeżeniem sposobu życia. Widać to było podczas drugiej edycji targu, która odbyła się po majówce. Pogoda była fatalna. Padał deszcz, a mimo to ludzie nie ruszali się z miejsc. Co więcej, przychodzili kolejni.Początkiem dla wielu inicjatyw bywa często ciekawość, a później fascynacja okolicą i jej historią. Tak było m.in. w przypadku Cezarego Polaka, który na początku roku otworzył klubokawiarnię Kicia Kocia dedykowaną Mironowi Białoszewskiemu i Grochowowi. Mieści się ona przy ul. Garibaldiego, nieopodal ronda Wiatraczna, w budynku starej kotłowni. Lokal wziął nazwę od muzy Białoszewskiego, czyli Haliny Oberländer, tytułowej bohaterki słynnego kabaretu Kicia Kocia. –To, co niesamowite w Grochowie, to jego charakter, który nie poddaje się tej wielkiej Warszawie i ciągle zachowuje klimat przedmieścia. Do dziś przy Grochowskiej stoi kamienica, w której podwórku znajduje się kurnik. Gołębniki także nie są rzadkością. Myślę, że to właśnie fascynowało Białoszewskiego, który bywał w tej okolicy – mówi pan Cezary, mieszkający na Grochowie od dziewięciu lat.Powodem powstania klubokawiarni była chęć animacji życia kulturalnego na Grochowie, na którym – zdaniem założyciela Kici Koci – niewiele się działo. – Dom Kultury Pragi-Południe, który mógłby pracować całą dobę, nie spełnia swojego zadania. Postanowiliśmy więc wypełnić tę lukę. Najpierw założyliśmy nieformalny kolektyw Leciem na Grochów organizujący różne imprezy kulturalne, głównie literackie. Nie było jednak stałego miejsca, gdzie moglibyśmy działać, dlatego postanowiłem takie stworzyć. Chciałem zrobić coś nowego, co zarazem wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom ludzi – mówi.Grochów z Kicią KociąWieść o tym, że w okolicy ronda Wiatraczna pojawi się kawiarnia kulturalna z prawdziwego zdarzenia, szybko rozeszła się po Grochowie. Mieszkańcy zaczęli przynosić do powstającego lokalu ciastka, książki, meble i obrazy. To stąd między innymi wyjątkowy charakter tego miejsca, w którym każdy przedmiot ma własną historię. Cezary Polak podkreśla także, że funkcjonowanie Kici Koci w tej okolicy łamie stereotypy dotyczące Grochowa. – Mieszkam tutaj, znam ludzi i od początku wiedziałem, że do kawiarni kulturalnej na Grochowie ludzie będą przychodzili chętnie. Takiej reprezentacji pisarzy, jaką jesteśmy w stanie wystawić, nie powstydziłyby się te bardziej „inteligenckie” dzielnice.Lokal działa na zasadzie otwartego domu kultury. Przestrzeń udostępniana jest każdemu, pod warunkiem że nie zamierza działać politycznie. – Nie mając żadnych funduszy, organizujemy kulturalne spotkania, skompletowaliśmy bibliotekę, będą dansingi, debaty varsavianistyczne, koncerty, wystawy i różnego rodzaju działania prospołeczne. Będziemy też chcieli gościć seniorów. Ale nie na zasadzie, że organizujemy dla nich odrębne wydarzenia i atrakcje. Wręcz przeciwnie. Chcemy, żeby w naszych inicjatywach uczestniczyli razem z młodymi. Wszystko można zrobić siłą entuzjazmu – mówi twórca kawiarni.Goście Kici Koci zwracają natomiast uwagę na ideologiczne przesłanie tego miejsca: – Tutaj je się wegetariańsko, produkty są fair trade, a większość z nich pochodzi z Polski. Miejsce jest też przyjazne niepełnosprawnym – mówi jedna z bywalczyń.Seniorzy z PolnejLokalne działania nie są wyłącznie domeną ludzi młodych. Dowodzą tego osoby odpowiedzialne za projekt „Ożywiamy mury”, którego celem jest poznanie  historii ul. Polnej oraz upamiętnienie jej mieszkańców.– Cieszymy się bardzo, że seniorzy, na których aktywność liczymy, dzielą się z nami wspomnieniami i informacjami, dzięki którym można „przywracać życie” konkretnym budynkom – mówią. Inicjatorem akcji jest jedna z rodzin, która w kamienicy przy Polnej 40 mieszka od ponad 60 lat. – Zdecydowaliśmy się „ożywić mury” częściowo dlatego, że mamy świadomość historii odchodzących z Polnej wraz z ludźmi. Czasy się zmieniają, a starszych osób pamiętających dzieje tych murów nie ma już wielu. Częściowo też dlatego, że ta ulica żyła ludzkimi relacjami i warto to wskrzesić – mówi Maciej Zdrojewski, współorganizator projektu.Uczestnicy przedsięwzięcia na spotkaniach w Muzeum Marii Dąbrowskiej (także mieszkała przy Polnej) zbierają opowieści i budują tożsamość miejsca. Podkreślają, że to świetna sposobność, by lepiej poznać sąsiadów, obok których spędziło się niemal całe życie. W ramach projektu udało się przeprowadzić dwie akcje uliczne: spacer architektoniczny z Grzegorzem Miką, twórcą strony Warszawski Modernizm na Facebooku, który objął również odcinek ul. Noakowskiego  czyli dawnej Polnej, oraz sprzątanie podwórka przy Polnej 18/20. Projekt wspierany jest przez Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”, dzięki któremu (w ramach projektu „Seniorzy w akcji”) wyprodukowano m.in. ulotki i plakaty. Część z nich rozdawana była podczas festiwalu „Okno na Warszawę”.– Najważniejsze są indywidualne spotkania z mieszkańcami oraz nagrane z nimi wywiady. Niebawem wszystkie wywiady pojawią się w formie krótkiego filmu prezentującego historię naszej ulicy od kuchni – czyli smaczki i wydarzenia, które niekoniecznie są opisywane w dostępnych mediach – zdradza pan Tomasz. Organizatorzy zapowiadają również następne atrakcje w ramach projektu: spacer z ekspertem Domu Spotkań z Historią oraz piknik przy Polnej 40. W przyszłym roku wydany zostanie specjalny spacerownik po okolicy obejmujący ulile Polną, Noakowskiego, Lwowską, Śniadeckich, Pole Mokotowskie, pl. Unii Lubelskiej i pl. Politechniki.Co takiego się stało, że moda na Warszawę wybuchła akurat teraz? Skąd się wzięli ci zapaleni aktywiści społecznicy? Miejscy animatorzy odpowiadają: – Warszawa dramatycznie potrzebuje zakorzenienia i własnej tożsamości. Stąd zamiłowanie do tradycji i moda na stolicę. Tym bardziej, że ludzie zaczęli jeździć po świecie. Zobaczyli, że istnieją 99-letnie knajpy, w których są stare meble, i to ma klimat, i w końcu zrozumieli, że nie trzeba wszystkiego wyrównywać i odnawiać. Po 20 latach kapitalizmu nadszedł dla warszawiaków czas opamiętania. Życie w Warszawie trochę normalnieje i spowalnia – mówi Cezary Polak. – Zacząłem działać nie dla siebie, tylko dla swoich sąsiadów, przyjaciół i moich dzieci, które tutaj dorosną. Żeby wszystkim żyło się tu lepiej – dodaje Krzysztof Cybruch. – Bo miasto tworzą mieszkańcy. Bez nich domy to tylko budynki, klocki stojące w większym lub mniejszym porządku – podkreśla Maciej Zdrojewski.Wiktor Raczkowski

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 3 June, 2013 - 00:42
Autor: 
Wiktor Raczkowski
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
24

2013-05-27 08:48:04 przeglad-tygodnik.pl

Po 4 czerwca porozumienie wisiało na włosku
Wcale nie było tak, że komuniści pogodzili się z przegraną w wyborach 4 czerwca 1989 roku i dobrowolnie oddali władzę. Straszyli ich unieważnieniem, utratą kontroli nad milicją, wojskiem i SB, by wymusić ustępstwa od Solidarności. Porozumienie wisiało na włosku.
Od lewej: Lech Wałęsa, Andrzej Wielowieyski, Czesław Kiszczak i ks. Alojzy Orszulik Zdjęcia: Archiwum Wprost
2013-05-27 08:41:19 wprost.pl

Życie po kredycie - rozmowa z dr. Mikołajem Lewickim

To mężczyzna podejmuje decyzję o zasięgnięciu kredytu,ale potem o jego spłatę dba kobietadr Mikołaj Lewicki – socjolog z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się socjologią ekonomiczną i problematyką mediów masowych. Prowadzi projekty badawcze związane z socjologią gospodarczą, w tym badania osób, które zaciągnęły kredyt hipoteczny (wraz z Mateuszem Halawą).Rozmawia Kacper LeśniewiczJak pokazują wyniki badań CBOS z końca 2012 r. ponad jedna trzecia Polaków spłaca dziś jakieś kredyty lub pożyczki. Wśród nich są ci, którzy zaciągnęli je na zakup mieszkania. Typowy kredytobiorca to…– …osoba, która ma raczej stałą pracę, czyli stałe źródło dochodów. Najlepiej, żeby była w związku, oczywiście zalegalizowanym, bo wówczas ryzyko kredytowe jest rozłożone na dwójkę. Żyje w dużym mieście. Wiąże się to z mechanizmem pozyskiwania mieszkania, który sprzyja tworzeniu albo wzmacnianiu metropolii. W małych miejscowościach jest raczej niewielu deweloperów. Jest tam również niewiele mieszkań, które mogą być skredytowane. Najlepiej, żeby była to osoba w wieku 25-35 lat. Bank widzi, że ma ona pewien potencjalny profil zawodowy, szansę na robienie kariery. Ktoś, kto zarabia 1,5-2 tys. zł, nie może nawet śnić o kredycie hipotecznym. To jest przedsięwzięcie dla kogoś, kto zarabia co najmniej o połowę więcej.Oprócz kredytów hipotecznych są krótkoterminowe chwilówki. Kto i dlaczego sięga z kolei po taką formę pożyczki?– Chwilówki, moim zdaniem, wypełniają lukę. Odpowiadają na potrzeby wykluczonych z rynku finansowego, tzn. tych, którzy mają niestabilne źródło dochodów, którzy nie są ubezpieczeni albo są słabo ubezpieczeni. Głównym powodem brania takich kredytów są wszelkie przypadki losowe, jak choroba własna albo osoby bliskiej czy utrata mienia. Im mniejszy mamy stopień ubezpieczenia ludzi, tym większe jest ryzyko, że będą oni zmuszeni czy skłonni brać chwilówki.To prowadzi do wzrostu zadłużenia.– Oczywiście, chwilówki są synonimem spirali zadłużenia, czyli sytuacji, w której ktoś już zadłużony, aby spłacić dramatycznie rosnący dług, bierze chwilówkę i przez lichwiarski procent powiększa swoje obciążenie.Dach nad głową i prestiżWracając do kredytów hipotecznych, co decyduje o tym, że je bierzemy?– Warto zacząć od trywialnego stwierdzenia: każdy musi gdzieś mieszkać. To wynika z jednej strony z ogólnoludzkiej potrzeby, z drugiej oczywiście z tego, jak jest ukształtowany system, który te potrzeby zaspokaja. A w Polsce w tej chwili młodzi ludzie nie bardzo mają inne wyjście, niż wziąć kredyt hipoteczny na mieszkanie. Takich osób, które tworzą gospodarstwo domowe, a nie mają gdzie mieszkać, jest ponad 1,2 mln. Deficyt mieszkań nie maleje, choć widać, że państwo szuka rozwiązania tego problemu w dużej mierze poprzez kredyt hipoteczny. Świadectwem tego są programy „Rodzina na swoim” czy „Mieszkanie dla młodych”.Te potrzeby, które pozwala nam zaspokajać kredyt, są realne czy sztucznie wygenerowane?– Potrzeba mieszkania wydaje się fundamentalna, nieusuwalna i dość obiektywna. Można ją różnie zaspokajać: wynajmując mieszkanie, mieszkając w wielorodzinnym gospodarstwie domowym czy będąc członkiem spółdzielni.  Można ją wreszcie zaspokajać poprzez kupno mieszkania. Ludzie, którzy je kupują, mają kapitał lub też wiarygodną obietnicę kapitału, którym będą w stanie spłacać kredyt. Stają się po trosze kapitalistami sensu stricte.Bo mają własność?– Mają po prostu własność, która jest co prawda obciążona hipoteką, ale założenie jest takie, że po jej spłacie będą mieć duży kapitał. W życiu większości ludzi nie ma drugiego takiego kapitału jak mieszkanie. Jednak w decyzję o wzięciu kredytu zaangażowane jest również wyobrażenie na temat tego, kim chcemy być. Oprócz tej bazowej potrzeby jest więc także aspiracja. A zatem wiąże się to również z kwestią statusu społecznego i wyobrażenia o prestiżu.W jaki sposób można go osiągnąć?– Kwestia własności mieszkania, samochodu i paru innych rzeczy jest w naszym społeczeństwie ważnym wskaźnikiem awansu społecznego i uznania. Model społeczny czy kulturowy, który powstał po 1989 r., preferuje obywatela, który porusza się po rynku, a nie po świecie, z instytucjami, które go wspierają i oferują inne formy zaspokajania potrzeb niż te związane wyłącznie z jego ryzykiem. W przypadku kredytu hipotecznego ryzykiem jest kontrakt między bankiem a kredytobiorcą.Życie jak w księdze przychodów i rozchodówJak bardzo zmienia się życie osób, które decydują się na zawarcie takiego kontraktu i zaciągają kredyt?– To zależy od dochodów, ale w przeważającej większości przypadków życie drastycznie się zmienia. Podczas badań na pytanie, co się stało po wzięciu kredytu, respondenci odpowiadali, że dojrzeli, stali się odpowiedzialni, bardziej zdyscyplinowani. Kredyt jest ważnym społecznie narzędziem. On tak naprawdę czyni z ludzi jednostki racjonalne, zdyscyplinowane. To są ludzie, którzy spełniają wyobrażenie nowoczesnego stylu życia.Czyli można powiedzieć, że wzięcie kredytu wymusza zmianę siebie?– Uczestników badania poprosiliśmy o wyobrażenie sobie siebie samych na zdjęciach sprzed wzięcia kredytu i po. Ich odpowiedzi były jednoznaczne i bardzo wymowne. Na zdjęciu „sprzed” widzieli siebie jako osoby uśmiechnięte i beztroskie. Na zdjęciu „po” wyobrażali sobie, że są ludźmi poważnymi, którzy mniej się cieszą, ale też są bardziej dojrzali i podejmują racjonalne decyzje.Czy coś ich niepokoi?– Mówią o strachu przed utratą pracy. Wspominają też o wyrzeczeniach i to jest ważny element, który pokazuje konsekwencje asymetrii między wiedzą po stronie banków, a wiedzą po stronie konsumenta. Właściwie wszyscy, którzy opowiadali o problemach z kredytem hipotecznym, mówili o tym, że zaczęli jeszcze bardziej oszczędzać, zaczęli szukać innej pracy, przygotowywać scenariusze na czarną godzinę.Wspomniał pan o dojrzałości i powadze jako cechach nabytych kredytobiorców. Jak przekładają się one na życie rodzinne albo więzi społeczne?– To jest ciekawe zagadnienie. Z jednej strony, ludzie, którzy biorą kredyt hipoteczny, stają się bardziej samodzielni, ale jednocześnie w polskich warunkach obciążenia związane z kredytem często są wspierane przez inne osoby, np. dyskretnie pomagających rodziców, którzy zajmują się dziećmi. Szczególnie dotyczy to rodzin, które mają utrudniony dostęp do przedszkola albo tych, których nie stać na nianie. W takich przypadkach ryzyko związane z kredytem hipotecznym zmniejsza się dzięki bliskim sieciom społecznym. Z drugiej strony, są i tacy, którzy mają mocne wyobrażenie o swej autonomizacji, dlatego robią wszystko, by spłacić samodzielnie kredyt. Biorą dodatkową pracę, wyrzekają się wszystkiego, redukują swoje potrzeby po to, żeby wytrzymać.Dla osiągnięcia celu, czyli spłaty, odcinają się od najbliższych?– Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli obciążenie jest duże, ludzie skupiają się przede wszystkim na radzeniu sobie z kredytem. Koncentrują się na tym samodzielnym projekcie życia. W tym projekcie jest mało miejsca na radość, spontaniczność, beztroskę, towarzyskość. Jest dużo miejsca na to, żeby dobrze planować, dyscyplinować się i szukać dodatkowych źródeł dochodu.Życie w dyscyplinie kredytu?– W dyscyplinie kredytowej. Życie w kategoriach księgi przychodów i rozchodów. Człowiek planuje wszelkie przychody i zastanawia się nad ryzykami. Należy jeszcze raz wspomnieć o wskaźnikach statusu. W powszechnym wyobrażeniu samodzielna, autonomiczna osoba, która osiąga w Polsce sukces, kupuje raczej w delikatesach, a nie w Biedronce. Ludzie, którzy mają problem z ratą kredytową, wspominali o rezygnacji z zakupów w lepszych sklepach na rzecz zakupów w dyskontach. Te decyzje są racjonalne, dzieje się to jednak kosztem poczucia własnej wartości……które w takiej sytuacji maleje.– Podtopieni przez kredyt hipoteczny zmuszeni są kupować w innych miejscach, mają mniej czasu dla znajomych. Przede wszystkim muszą oszczędzać i szukać innych źródeł dochodu. Następuje utrata prestiżu. Nie mogą sobie pozwolić na symbole, które określają dany status. Dochodzi do renegocjacji wyobrażenia na temat dobrego życia.Asymetria wiedzyCzym się różni strategia radzenia sobie z kredytem u mężczyzn i kobiet?– Niewątpliwie jest tak, że menedżerką długu w rodzinie na ogół jest kobieta. Zarządza długiem w tym sensie, że to ona kalkuluje codzienne wydatki i odpowiada za oszczędzanie, planowanie. Mężczyźni podejmują decyzję o zaciągięciu kredytu. Są delegowani do tego, żeby dowiedzieć się, jaki kredyt trzeba wziąć, na ile lat itd. W samym momencie brania kredytu kobiety częściej polegają na znaczących innych, czyli ludziach, którzy im doradzają. Mężczyźni starają się występować wobec banku jako samodzielni. To jednak jest dwuznaczne, ponieważ chcąc być autonomiczni, odrywają się od potencjalnych źródeł informacji, które mogłyby zredukować wspomnianą asymetrię wiedzy.Na czym dokładnie polega ta asymetria?– System bankowy dysponuje aparatem generowania popytu, zwiększania przekonania, że po pierwsze, kredyt hipoteczny jest konieczny. Po drugie, że zaspokoi potrzeby konsumentów. Po trzecie, że ten kredyt, który akurat biorą, jest atrakcyjny.Prowadzą kampanię na rzecz kredytów hipotecznych?– Bierz kredyt, bo po 2004 r. ceny mieszkań drastycznie wzrosną z powodu wejścia Polski do UE! Rynek się właśnie zacieśnia, jest mało mieszkań! Potem mówiono, że ceny będą rosły, a więc generowano popyt. Wytwarzano w ludziach przekonanie, że albo teraz, albo nigdy. Innym wymiarem asymetrii jest wymiar systemowy. Banki w Polsce dawały kredyty, goniąc za klientami, a tych było niewielu, co wzmagało konkurencję, wpływało na obniżanie marży. Warto jednak pamiętać, że banki nie zarabiały na marży, tylko na spreadzie walutowym, czyli różnicy między kursem kupna waluty a kursem sprzedaży. Połowa kredytów hipotecznych jest denominowana w obcej walucie.Te kredyty cieszyły się dużą popularnością. Ludzie żywili nadzieję, że będą korzystniejsze.– Bo w istocie były – jeśli patrzeć tylko na wielkość raty wyliczanej na podstawie kursu waluty w dniu podpisywania umowy. W umowach, które były zawierane do 2011 r., sprawa spreadu nie była jasno wyartykułowana. Dopiero ustawa antyspreadowa zmusiła banki do tego, żeby dawały realną możliwość spłaty kredytu w danej walucie. Wcześniej kredytobiorcy często nie wiedzieli, że przy rosnącym kursie franka czy euro bank będzie pobierał dodatkowo sporo pieniędzy. Trzeci wymiar asymetrii to wymiar indywidualny. Dla człowieka to jest abstrakcyjny kontrakt.Przy takiej dynamice zmian w życiu to ryzykowne przedsięwzięcie.– Tak, branie kredytu na 30 lat w sytuacji, kiedy człowiek nie wie, co będzie robił za dwa lata, wiąże się z ryzykiem. Jeżeli bierzemy kredyt na 20 tys., to mamy wyobrażenie, co to jest. Horyzont spłaty jest widoczny. Bardzo często przy większych kredytach ludzie odpuszczają taki kalkulacyjny, racjonalny rachunek i pełni napięcia psychicznego zdają się na kogoś, to może być doradca kredytowy albo pracownik banku.Co asymetria wiedzy mówi nam o edukacji finansowej obywateli?– W krajach o rozwiniętych rynkach asymetria jest zawsze minimalizowana przez mechanizmy, które wzmacniają słabszą stronę, czyli klienta. Przynoszą klientowi wiedzę. Natomiast w Polsce ta wiedza cały czas jest mała.Czy rzeczywiście nie ma alternatywy dla kredytów mieszkaniowych?– Rozwój rynku kredytów hipotecznych związany jest w dwoma czynnikami: brakiem alternatywnych narzędzi finansowania nieruchomości albo ich relatywną marginalizacją. Budownictwo spółdzielcze, towarzystwa budowlano-społeczne, budownictwo komunalne – tego w Polsce jest bardzo mało w stosunku do potrzeb. Brakuje też systemowych zachęt finansowych, które sprzyjałyby takim mechanizmom budowy. Wobec tego naczelnym mechanizmem finansowania budownictwa mieszkaniowego staje się kredyt hipoteczny.Jakie niesie to konsekwencje?– Im system finansowania nieruchomości będzie bliższy sektorowi finansowemu, tym będzie podatniejszy na presję wyciągania kapitału od jednostek i wpompowywania go na rynek finansowy, o którym wiemy, że jest niestabilny, oparty na spekulacji i zderegulowany. Nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Nic nie zapowiada, żebyśmy mogli spać spokojnie, bez obaw, że nie powtórzy się bańka spekulacyjna z 2008 r. Wtedy polskie kredyty hipoteczne nie stały się „toksycznymi aktywami”. Jeśli jednak polski rynek finansowania nieruchomości nie będzie poddany regułom minimalizującym ryzyko spekulacji, mamy podstawy, by sądzić, że następnym razem wśród „toksycznych” mogą być banki w Polsce. Zresztą mamy tego namiastkę – to kredyty denominowane we frankach szwajcarskich, spośród których ok. 20% jest de facto niespłacalnych, bo wartość nieruchomości nie pokrywa zobowiązania. Nawet jej sprzedaż nie pokryje długu. Pomyślmy, co by było, gdyby te 20% kredytobiorców przestało spłacać swe zobowiązania. To nie byłby już wyłącznie ich kłopot, ale całego sektora finansowego.Kacper Leśniewicz

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 3 June, 2013 - 00:46
Autor: 
Kacper Leśniewicz
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
40

2013-05-27 07:49:07 przeglad-tygodnik.pl

Człowieczy los Anny German

Dramatyczne dzieciństwo, wypadek, wreszcie rak.A jednak wciąż śpiewała: Uśmiechaj sięPiękna, choć z kompleksami. Delikatna i skromna, ale z niezwykłą siłą woli. Odnosząca wielkie sukcesy i borykająca się z jeszcze większymi dramatami. Anna German: bohaterka, której losy niespodziewanie wciągnęły miliony Polaków.Człowieczy losnie jest bajką ani snemDo niedawna Anna German była w Polsce niemal zapomniana. 30 lat po jej śmierci nieliczni wielbiciele sięgali wprawdzie chętnie po płyty z jej piosenkami, gromadzili się na festiwalach i prowadzili poświęcone jej strony internetowe, jednak młodzi ludzie często nie znali nawet jej nazwiska. Nic dziwnego, że propozycja wyemitowania serialu o piosenkarce nie spotkała się z entuzjazmem. Kogo może zainteresować rosyjska produkcja o kobiecie, której w powszechnej świadomości po prostu nie ma?Sukces serialu zaskoczył wszystkich. W piątkowe wieczory przed telewizorem zasiadało średnio 6,27 mln widzów – więcej niż oglądało kolejny sezon „Rancza” i mniej jedynie od „M jak miłość”. Czwarty, najpopularniejszy odcinek, wyemitowany 15 marca zobaczyło 6,79 mln osób. TVP zarobiła na reklamach 7,64 mln zł brutto. Po odliczeniu rabatów i upustów – ok. 3,2 mln zł. A to dopiero początek. Nagle okazało się, że z tygodnia na tydzień cała Polska zaczęła słuchać Anny German. Pod klipami z jej piosenkami na YouTube codziennie dochodzą nowe komentarze: „Śliczna, delikatna kobieta”, „Czuję dreszcze, gdy ją słyszę”, „Żaden dzisiejszy hit nie dorównuje tym piosenkom!”. Na listy przebojów wróciły „Tańczące Eurydyki” i „Człowieczy los”, a wznowienia płyt rozchodzą się jak świeże bułeczki. Oczywiście machina sprzedaży ruszyła z impetem, by z historii „Białego Anioła” wycisnąć jak najwięcej. Wśród bestsellerów płytowych od kilku tygodni królują kolejne płyty German: składanka „40 piosenek”, śpiewany po rosyjsku dwupłytowy album „Nadieżda” i wznowiona po prawie 14 latach składanka „Złote przeboje. Bal u Posejdona”. Z mody na German korzystają nie tylko wytwórnie muzyczne, ale i wydawcy prasy z każdej półki: zarówno „Gazeta Wyborcza”, jak i „Super Express” dodawały do kwietniowych numerów albumy z jej piosenkami, a „Fakt” – biografię. Kupony od popularności serialu odcina też odtwórczyni głównej roli, Joanna Moro, która planuje nagranie własnej płyty z piosenkami artystki.– Trudno jednoznacznie powiedzieć, dlaczego nagle serial, a za jego sprawą – bohaterka, zyskał popularność. Poza tym, że German była dobrą piosenkarką, film pokazuje jej nieposzlakowany charakter, mamy do czynienia wręcz z kobietą-aniołem – tłumaczy prof. Waldemar Kuligowski, kulturoznawca z UAM. – Do tego dochodzą dramatyczne losy, które zawsze sprzyjają tego typu idealizacji. Ale dzisiejsza popularność German to też element nostalgii za czasami, które minęły, swego rodzaju tęsknota za PRL i jej gwiazdami. Dziś życie gwiazd jest śledzone, jest publiczne, wtedy miały one swój prywatny świat, a ich losy były nieznane. Serial pozwolił wniknąć w prywatność bohaterki.Nic dziwnego, że Anną zajęły się dziś także media... plotkarskie. Nieżyjąca od lat kobieta stała się pożywką dla kolorowych magazynów i odpowiadających im serwisów internetowych. I choć życie piosenkarki nie należało do skandalizujących, tabloidy zdołały przynajmniej wyciągnąć na światło dzienne jej kompleksy (związane głównie z bardzo, jak na ówczesne czasy, wysokim wzrostem), historie z życia prywatnego, dobijają się po wywiady do jej męża i syna lub przynajmniej do znajomych, którzy mieli okazję choć kilka razy porozmawiać z bohaterką. To wszystko sprawiło, że German stała się współczesnym słuchaczkom jeszcze bliższa, już nie tylko jako bohaterka serialu, ale bliska ich doświadczeniom prawdziwa kobieta.Człowieczy losjest zwyczajnym, szarym dniemDramatycznych losów Anny nie znało wcześniej nawet wielu jej najwierniejszych wielbicieli. Wprawdzie o jej wypadku było w Polsce głośno, wiadomo było też powszechnie, dlaczego przedwcześnie odeszła, jednak szczegóły jej historii pozostawały ukryte. Czas, kiedy paparazzi śledzą każdy krok gwiazd, a one same dzielą się szeroko informacjami o tym, jak żyją, z kim, dlaczego i od kiedy, miały dopiero nadejść. Serial pokazał bohaterkę nie tylko idealną, ale przede wszystkim bliską odbiorcom. Zamiast wznosić się ponad zwykłych śmiertelników, German, zarówno jako początkująca artystka, jak i międzynarodowej sławy pieśniarka, pozostaje zwykłą, skromną kobietą: córką, żoną, matką. I jak zwykła kobieta musi borykać się z ogromnym cierpieniem.Trudno powiedzieć jednoznacznie, na ile serial idealizuje bohaterkę. Jej przyjaciele i bliscy potwierdzają niezwykłą dobroć, cierpliwość i wrażliwość Anny. Także w nielicznych ocalałych wywiadach German wydaje się osobą aż do przesady skromną i unikającą wszelkiej egzaltacji. Tak jakby schodząc ze sceny, zostawiała za sobą cały splendor show-biznesu i przeobrażała się w bliską słuchaczkom matkę Polkę. Unikała barwnego przecież i wówczas życia artystycznego, uciekając po koncertach do pokoju hotelowego lub w zacisze własnego mieszkania. Mężowi, inżynierowi, gotowała obiady i dbała o jego garderobę. – Nie wpuszczam męża do kuchni – tłumaczyła stanowczo w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji, oprowadzając widzów po swoim skromnym mieszkaniu. – Nie dlatego, że jest niewielka – sześć metrów kwadratowych – i byłoby nam ciasno, ale po prostu kuchnia to nie miejsce dla mężczyzny.Jedno jest pewne: Anna już od początku borykała się z niewiarygodnymi przeciwnościami losu. Jako dziecko przeżyła wraz z matką tułaczkę po ZSRR – Irma German z uporem szukała męża, w 1937 r. aresztowanego przez NKWD. Mała Ania cierpiała nieraz głód, wreszcie zachorowała na szkarlatynę i wraz z bratem trafiła do szpitala. Młodszy od Ani o rok Fryderyk zmarł w Taszkiencie, w czasie gdy Irma pracowała w pobliskich Osinkach (inaczej niż w serialu, w rzeczywistości Irma nie była przy śmierci synka). Dopiero po 20 latach rodzina dowiedziała się całej prawdy o śmierci Eugeniusza, rozstrzelanego w 1938 r.W 1942 r. Irma ponownie wyszła za mąż – za Polaka, Hermana Bernera, który rok później zginął pod Lenino. Ślub pozwolił kobiecie na wyrobienie polskich dokumentów, dzięki czemu wraz z matką i małą Anią osiedliła się po wojnie najpierw w Nowej Rudzie, a następnie we Wrocławiu. Tu właśnie Anna skończyła studia. Choć śpiewała od dziecka, nie zdecydowała się na uczelnię artystyczną, ale na... geologię, aby mieć, jak twierdziła, „konkretny zawód”. W owym „konkretnym zawodzie” nigdy zresztą nie pracowała. Jeszcze na uczelni występowała w teatrze studenckim Kalambur, a zaraz po zdobyciu tytułu magistra zdała też egzamin przed Komisją Weryfikacyjną Ministerstwa Kultury i Sztuki, by zdobyć uprawnienia estradowe – talent talentem, ale umiejętność śpiewu musiała zostać oficjalnie potwierdzona. Sama Anna zaznaczała zresztą, że „legalnie śpiewa od 1962 r.”.Już wkrótce miał się rozpocząć dla Anny złoty czas. Najpierw występowała z Estradą Rzeszowską i Wrocławską. Ale to festiwale przyniosły jej uznanie w całym kraju. Najpierw Sopot, później Opole kazały Polsce zachwycić się wysoką, charakterystyczną dziewczyną o wschodnich korzeniach.– Miała wyjątkową, łatwo rozpoznawalną barwę głosu, a do tego urodę, która także zwracała uwagę – wspomina Sławomir Pietras, były dyrektor teatrów operowych w Warszawie i w Poznaniu. – Spotkały się u niej wszystkie elementy potrzebne, by zrobić karierę: głos, wygląd, ale też dobrze dobrany repertuar. Piosenki liryczne, niewykazujące niestosownej w tym przypadku awangardy, ale przede wszystkim melodyjne i eksponujące urodę jej głosu. To była wyjątkowa osoba, nieporównywalna z żadną inną w historii powojennej piosenki. Mało interesuję się sztuką piosenkarską, ale mam duże wyczucie na urodę głosu i zawsze w latach jej kariery i potem stawiałem ją w czołówce polskich artystów.Człowieczy losniesie z sobą żal i łzySzybko okazało się, że German zdobywa wielbicieli nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Być może pomogło jej to, że od dziecka na co dzień miała do czynienia z osobami pochodzącymi z różnych kultur. Jej ojciec, niemieckiego pochodzenia, urodził się w rosyjskiej wówczas Łodzi, matka pochodziła z holenderskiej rodziny. Sama Anna urodziła się w Uzbekistanie, a od czasu osiedlenia się w Polsce to ją wybrała sobie na nową ojczyznę. Skomplikowane, wielonarodowościowe pochodzenie dało jej duże zdolności lingwistyczne – śpiewała w siedmiu językach – i umiejętność zjednywania sobie słuchaczy wszędzie, gdziekolwiek się pojawiła. Zaczęły się wyjazdy za granicę – natychmiast pokochano ją zwłaszcza w ZSRR, ale wyjeżdżała też do NRD, Wielkiej Brytanii, USA i Francji. Wreszcie podpisała kontrakt z włoską wytwórnią Company Discografica Italiana i rozpoczęła tournée po Włoszech...Niestety, nie dane jej było cieszyć się popularnością. Sierpniową nocą 1967 r., gdy wracała do Mediolanu z koncertu w Forli koło Ravenny, uległa strasznemu wypadkowi, który na długo przerwał jej karierę. Prowadzący samochód młody kierownik muzyczny CDI, Renato Serio, dla którego była to już druga nieprzespana noc, stracił nagle panowanie nad kierownicą i z ogromną prędkością wjechał w barierkę na poboczu. Pogotowie najpierw zabrało jedynie kierowcę – Anna wypadła z wozu i przez kilka godzin, niezauważona, oczekiwała na pomoc.Piosenkarka przez tydzień pozostawała w śpiączce. Jak się okazało, miała 49 złamań kości, straciła też dużo krwi. Na początku lekarze nie dawali jej szansy nie tylko na powrót do śpiewania, ale nawet na samodzielne poruszanie. „Moja sytuacja była rozpaczliwa – i z fizycznej, i z psychicznej strony. Długo nie odzyskiwałam przytomności, nie mogłam mówić. Pięć miesięcy byłam w gipsie po szyję, kolejne pięć – unieruchomiona już bez gipsu… Trzy włoskie i trzy polskie szpitale starały się przywrócić mnie życiu. Nie było wiadomo, czy kości się zrosną, czy będę mogła chodzić”, wspominała później w wywiadzie dla radzieckiej prasy. Musiała walczyć zarówno z ograniczeniami ciała, jak i z ogarniającą ją depresją.Bolesna rehabilitacja trwała trzy lata, a Anna nigdy nie wróciła do pełnej sprawności. Już zawsze chodziła w specjalnym obuwiu, które umożliwiało jej normalne chodzenie, a pogruchotana noga wyraźnie różniła się od zdrowej. Nie powstrzymało jej to jednak od powrotu do śpiewania. Z ogromną determinacją pracowała nad powrotem do zdrowia. Na każdym kroku wspierali ją narzeczony Zbigniew Tucholski i matka, nieco zaborcza i niechętnie patrząca na wiernego adoratora.Wreszcie, w grudniu 1969 r. Anna pojawia się w „Tele-Echu”, a później w telewizyjnej „Muzyce lekkiej, łatwej i przyjemnej”. Powraca na scenę ze skomponowaną w czasie rekonwalescencji piosenką „Człowieczy los”, w której z ogromnym optymizmem przekonuje, że warto walczyć o szczęście i stawiać czoło przeciwnościom. Odnosi ogromny sukces. Anna nigdy nie daje po sobie poznać bólu, jaki wciąż sprawia jej każdy krok. Niepełnosprawność tuszuje ubiorem i odpowiednim oświetleniem sceny. „Powrót na estradę był dla mnie podwójnym wyzwaniem – fizycznym i moralnym. Po tym, co przeżyłam, gdy najdrobniejszy ruch powodował ból, trzeba było wyglądać na zupełnie zdrową, żeby publiczność nie myślała, że liczę na jej pobłażliwość”, wspomina po latach.Pomimo to można los zmienić w dobry lub złyPowoli Anna zaczyna układać sobie także życie osobiste. Po 13 latach znajomości wychodzi za Zbigniewa i stara się stworzyć mu zwykły, ciepły dom. I choć po ślubie wciąż jest skupiona przede wszystkim na śpiewaniu, nie opuszcza jej także myśl o dziecku. „Powiedz mi, jak to jest – jaka jest ta miłość…? – pytałam czasem moje koleżanki, które miały dzieci. Odpowiedzią był uśmiech i słowa: Tego się nie da powiedzieć, to trzeba samej przeżyć”, tłumaczy później. A ona, wbrew przeciwnościom, zawsze do tego przeżycia tęskniła.Choć macierzyństwo mogło okazać się dla niej niebezpieczne, nie chciała z niego rezygnować. Dziś urodzenie pierwszego dziecka w wieku 39 lat nie jest niczym niezwykłym, ale w latach 70. pierworódka przed czterdziestką była ewenementem. Ciążę odradzali jej lekarze, pełen wątpliwości był także mąż. Ona jednak nie zrezygnowała z macierzyństwa nawet wtedy, gdy zaczęła odczuwać bóle nóg, które już wkrótce zostały zdiagnozowane jako nowotwór kości. Leczenie pomogło, ale cień choroby pozostał nad nią do końca. I choć lekarze nakłaniali ją, by się oszczędzała, jeszcze w ciąży pojechała na tournée po ZSRR. „Ono lubi, kiedy śpiewam”, tłumaczyła bliskim. Do Polski wróciła we wrześniu, a w listopadzie 1975 r. urodziła chłopca, Zbyszka juniora. I choć nadal była bardzo popularna, na pewien czas wybrała los matki Polki. Dla macierzyństwa niemal całkowicie wycofała się z życia publicznego. Synek przez kolejny rok był jej całym światem. „Z każdym nowym dniem – mój synku/ większy stajesz się – mój synku/ niby liść na wiosnę szybko mi urośniesz/ i piosenek już nie będziesz chciał”, śpiewała mu piosenkę, która czekała na niego przez 10 lat...Anna żyła intensywnie, szybko, jakby chciała w pełni czerpać z czasu, który jej pozostał. Wszystkiemu, co robiła, poświęcała się z pełnym zaangażowaniem. Równie mocno przeżywała każdą nową piosenkę, jak każdą nowo nabytą umiejętność synka, którym w czasie jej nieobecności opiekowali się mąż wraz z Irmą. Niestety, choroba nie odpuszczała. Dolegliwości wróciły i pomiędzy koncertami w Azji piosenkarka dowiedziała się, że rak zaatakował ponownie. Od czasu włoskiego wypadku niechętna szpitalom Anna unikała nawet rozmów o chorobie. Nie rezygnowała ze śpiewania, jednak w czasie torunée po Australii w 1980 r. niezłomna dotąd piosenkarka zrozumiała, że nie ma już sił, by występować przed publicznością. Po październikowym koncercie w Melbourne wróciła do domu. Od tej pory śpiewała już tylko dla bliskich, poświęciła się też twórczości religijnej (przyjęła chrzest w obrządku Adwentystów Dnia Siódmego), a ostatnie melodie nagrywała na domowym magnetofonie. Zmarła w sierpniu 1982 r., w wieku 46 lat.Przez kolejne lata jej płyty w większości polskich domów pokrył kurz. Przyszedł czas na nowych wykonawców, nową muzykę. Zwłaszcza po transformacji, kiedy nagle to, co kojarzyło się ze Wschodem, stało się niewygodne, nieco wstydliwe i nienowoczesne. Polska na trzy dekady zapomniała o Tańczącej Eurydyce.Inaczej w ZSRR. Tam „nasza Annuszka” nie przestała zajmować poczesnego miejsca w masowej pamięci. Tam wciąż obchodzi się rocznice jej urodzin i śmierci. Rosjanie, którzy do dziś uważają ją za swoją piosenkarkę, jako jedyną cudzoziemkę upamiętnili ją gwiazdą przed hotelem Rossija w Moskwie. I choć sama Anna czuła się Polką – odmówiła Breżniewowi przyjęcia radzieckiego obywatelstwa – jej rosyjscy słuchacze wiedzą swoje. Słowiańska dusza Anny należy do nich.Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechajZaangażowanie Rosjan w przygotowanie serialu o pieśniarce nie było zatem zaskoczeniem. Jego nagranie kosztowało, jak się szacuje, ok. 10 mln dol. Zdjęcia były kręcone w kilku krajach, z ogromną dbałością o szczegóły scenografii. Bohaterowie mówią w kilku językach (co wcale nie jest oczywiste – przypomnijmy sobie choćby „Pianistę”, gdzie wprawdzie Niemcy mówili po niemiecku, ale już Polacy, oczywiście, po... angielsku).Zaskoczeniem nie był też sukces, jaki „Historia Białego Anioła” odniosła na wschodzie. Serial o „Annuszce” w Rosji obejrzały 22 mln osób. W Polsce jednak spodziewano się stosunkowo niewielkiej widowni. Nikt nie oczekiwał, że produkcja wywoła lawinę zainteresowania zapomnianą piosenkarką. Nikt też jednoznacznie nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co właściwie się stało, że sukces jednak przyszedł. Niemal każdy spytany specjalista ma własną teorię, która tłumaczy, dlaczego nagle Anną German zainteresowały się miliony Polaków.– Anna German jest uosobieniem piosenki lirycznej – tłumaczy Wacław Panek, muzykolog, krytyk muzyczny. – A nam dziś, przy natłoku ostrych, zrytmizowanych, agresywnych dźwięków, bardzo brakuje takiej muzyki. Zapotrzebowanie na liryczne, spokojne piosenki wyraża nie tylko starsze i średnie pokolenie, ale też młodzież, dlatego serial trafił na bardzo podatny grunt. Stał się pretekstem, aby sięgnąć po tę muzykę, kamyczkiem, który wywołał lawinę.Z opinią o braku piosenki lirycznej nie może zgodzić się Andrzej Stagraczyński, były basista Starego Dobrego Małżeństwa, aktualnie muzyk zespołu U Studni. – Kiedyś tego typu muzyki faktycznie było w mediach więcej, więcej osób chodziło na koncerty i kupowało płyty, a piosenka poetycka była lepiej widoczna. To jednak nie znaczy, że dziś jej nie ma. Istnieje w mniejszym obiegu, często w małych salach, nie w głównych stacjach radiowych – ale wciąż jest. Anna German to wybitna postać, ale przez lata była w Polsce zapomniana. I w tym zapomnieniu pewnie by została, gdyby nie serial, który, przyznajmy, jest dobrze zrobiony. Wróciły wspomnienia osób, które słuchały tej muzyki w latach swojej młodości. W ludziach istnieje wciąż duża potrzeba wrażliwości, ale często trzeba im podać tę możliwość niemal na talerzu. Nie chce im się szukać, szperać, czekają na to, co dostają gotowe. Może akurat Anna German stała się tym właściwym, gotowym rozwiązaniem.Nie wszyscy wierzą jednak, że fenomen Anny German przełoży się na trwałe zainteresowanie jej osobą i reprezentowanym przez nią gatunkiem. – Nie mam wątpliwości, że ta fascynacja nie potrwa długo, muzyka Anny German nie ma potencjału, by zawładnąć umysłami i duszami dzisiejszych słuchaczy – twierdzi dr Waldemar Kuligowski. – Ta muzyka przebrzmiała i dziś się nie broni. Być może sytuację zmienią nowe interpretacje dzisiejszych wykonawców, ale wykonania sprzed 30-50 lat należą już do innej epoki. Patyna na nich jest zbyt gruba, żeby mogły dziś stać się częścią popkultury. Jestem przekonany, że za rok będziemy już rozmawiać nie o tym, czym jest fenomen Anny German, a jedynie czym był.Innego zdania jest prof. Wiesław Godzic. – Szum wokół Anny German szybko nie zniknie – twierdzi medioznawca. – Powstaną szkoły i ulice jej imienia, będzie się szerzył kult, który nie jest właściwie kultem jej jako osoby, ale raczej symbolu.Prof. Godzic obecne zainteresowanie historią Anny German tłumaczy właśnie symboliką jej postaci, która staje się uosobieniem przemian w stosunkach polsko-rosyjskich. – Może to ryzykowne zestawienie, ale „Annę German” można porównać do „Czterech pancernych i psa”: to seriale o Rosji i Rosjanach kręcone na różnych etapach historii. Powrót zainteresowania Rosją jest u nas cykliczny. Jako Słowianie kochamy się i rozumiemy, ale też nienawidzimy i oskarżamy. „Czterej pancerni” to serial bardzo miły, ale nieprawdziwy. „Anna German” po latach przekłamań ukazuje nam wzajemne relacje znacznie bardziej realistycznie. Piosenkarka ma idealną biografię, by stać się metaforą ukazującą wzajemne relacje: choć doznała od ZSRR dużo złego, jest zakochana w rosyjskiej kulturze, a mieszkańcy ZSRR są zakochani w niej. To historia sentymentalna, dotyczące nie tyle pojedynczego człowieka, ile właśnie społeczności Polaków i Rosjan.Na dzień szczęśliwy nie czekaj,bo kresu nadejdzie czas,nim uśmiechniesz się chociaż razByć może coś w tym jest. Na mapie Polski pozostało bowiem jedno miejsce, które o German nie zapomniało nawet na chwilę. To Zielona Góra, gdzie piosenkarka przed laty występowała na Festiwalu Piosenki Radzieckiej. Przez siedem lat, od 2002 do 2008 r. odbywał się tu festiwal „Tańczące Eurydyki”, a po jego zakończeniu co roku organizowane są koncerty poświęcone piosenkarce. Tu wreszcie raz w miesiącu od 11 lat spotyka się Koło Miłośników Anny German. – Odwołujemy się nie tylko do jej repertuaru, ale rozmawiamy także o innych wokalistach i tematach muzycznych – zastrzega Alicja Roszkowska-Cieślińska z Zielonogórskiego Ośrodka Kultury, prowadząca spotkania koła. I zastanawia się, czy trwająca tu nieprzerwanie pamięć o piosenkarce wiąże się ze szczególnym statusem miasta. – Wielu mieszkańców to ludzie ze wschodu, dawni przesiedleńcy lub ich potomkowie. Może to również ma wpływ na niegasnącą tutaj popularność Anny German?Jakakolwiek jest tajemnica sukcesu pięknej piosenkarki, jedno jest pewne: serial pozwolił wielu ludziom odkryć w sobie zapomniane pokłady wrażliwości. Człowieczy los Anny German poruszył nie tylko jej wielbicieli.Agata GrabauŚródtytuły pochodzą z piosenki Anny German „Człowieczy los”

Kategoria: 
Data publikacji: 
Monday, 3 June, 2013 - 00:42
Autor: 
Agata Grabau
Wydanie: 
Fotografia: 
Numer strony w magazynie: 
8

2013-05-27 07:44:27 przeglad-tygodnik.pl

Relacja z Cannes: Złota Palma za "Życie Adeli"
„La vie d’Adele – chapter 1 & 2” trzygodzinny melodramat o miłości lesbijskiej Abdellatifa Kechiche Tunezyjczyka z francuskim paszportem wygrał 66. edycję canneńskiego festiwalu. Bardzo trafny, sprawiedliwy wybór, chociaż niełatwy.
2013-05-27 07:34:00 polityka.pl


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180 181 182 183 184 185 186 187 188 189 190 191 192 193 194 195 196 197 198 199 200 201 202 203 204 205 206 207 208 209 210 211 212 213 214 215 216 217 218 219 220 221 222 223 224 225 226 227 228 229 230 231 232 233 234 235 236 237 238 239 240 241 242 243 244 245 246 247 248 249 250 251 252 253 254 255 256 257 258 259 260 261 262 263 264 265













шведско-русский словарь, и язык латинский словарь, чешский словарь, грузинский словарь, каталог 3d моделей,